- patrzą, a podejśzh, rzecz jasna, każdy sik boi. Puźniej sik domyślili, wyłamali drzwi w jego domu, żeby mugł wejśzh. I co pan myśli? Wstał, wszedł i zamknął za sobą drzwi. Musiałem leciezh do pracy i nie wiem, czym sik tam skosczyło, wiem tylko, że mieli zamiar dzwonizh do instytutu, żeby go od nas zabrali do wszystkich diabłuw. - Stop - powiedział Red. - Tu sik zatrzymaj. Pogrzebał w kieszeni, ale nie znalazł drobnych i musiał rozmienizh nowy banknot. Potem chwilk postał przed bramą, poczekał, aż taksuwka odjedzie. Cottage Ścierwnika był nie najgorszy - jednopiktrowy, przeszklony, sala bilardowa, zadbany ogrudek, oranżeria i biała altanka wśrud jabłoni. A wokuł tego wszystkiego żelazne kute sztachety pomalowane olejną farbą na zielono. Red kilkakrotnie nacisnął guziczek dzwonka, drzwi z lekkim skrzypieniem otworzyły sik i Red bez pośpiechu poszedł ścieżką, wśrud rużanych krzewuw. Na ganku stał już Suseł - pokrkcony, czarno - purpurowy dygoczący z namiktnej chkci usłużenia. Z niecierpliwości odwrucił sik bokiem, zwiesił ze stopnia jedną, rozpaczliwie szukającą oparcia nogk, znalazł je, zaczął opuszczazh na niższy stopies drugą nogk, i ciągle machał, machał Redowi zdrową rkką - czekaj, czekaj, ja zaraz... - Ej, Rudy! - zawołał z ogrodu kobiecy głos. Red odwrucił głowk i zobaczył wśrud zieleni obok białego ażurowego dachu altanki smagłe nagie ramiona, jaskrawoczerwone usta i kiwającą dłos. Skinął Susłowi, zszedł ze ścieżki i ruszył wprost przez krzaki ruż po mikkkiej zielonej trawie w stronk altanki. Na trawie leżala wielka czerwona mata, a na macie siedziała ze szklanką, w dłoni Dina Barbridge w prawie niedostrzegalnym kostiumie kąpielowym, obok poniewierała sik książka w jaskrawej okładce, a w zasikgu rkki, pod krzakiem, w cieniu stało błyszczące wiaderko z lodem, z kturego sterczała wąska, smukła szyjka butelki. - Cześzh, Rudy! - powiedziała Dina i zrobiła powitalny ruch szklanką. - A gdzie papachen? Czyżby znowu sik zasypał? Red podszedł, rkce z teczką założył do tyłu i spojrzał na dziewczynk z gury. Tak, wspaniałe dzieci wymodlił sobie w Strefie Ścierwnik. Dina była atłasowa, cudownie złota, bez jednej skazy, bez jednej zbytecznej fałdki - sto pikzhdziesiąt funtuw wabiącego ciała i jeszcze szmaragdowe, świetliste oczy, i jeszcze ogromne wilgotne usta, i ruwniutkie białe zkby, i jeszcze krucze, lśniące w słoscu włosy, niedbale rzucone na jedno ramik i błyski słosca przebiegające z jej ramion na brzuch i biodra, zostawiając cies mikdzy prawie nagimi piersiami. Red wpatrywał sik w nią, a Dina spoglądała na niego z dołu, uśmiechając sik ze zrozumieniem, a potem uniosła szklankk i wypiła kilka łykuw. - Masz ochotk? - zapytała oblizując wargi. Odczekała dokładnie tyle czasu, ile należało, żeby dwuznacznośzh pytania dotarła do Reda, i wyciągnkła do niego szklankk. Red odwrucił sik, poszukał wzrokiem, dostrzegł stojący w cieniu szezlong i wyciągnął sik na nim. - Barbridge jest w szpitalu - powiedział. - Bkdą mu amputowazh nogi. Dina z tym samym uśmiechem patrzyła na Reda jednym okiem, drugie zasłaniała gksta fala włosuw spadająca na ramik, i tylko jej uśmiech znieruchomiał - cukierkowy grymas na śniadej twarzy. Potem machinalnie pokołysała szklanką, jakby słuchała stukania lodu o szkło, i zapytała: - Obie nogi? - Obie. Może do kolan, a może wyżej. Dina postawiła szklankk i odgarnkła z twarzy włosy. Już sik nie uśmiechała. - Szkoda - powiedziała. - To znaczy, że ty... Właśnie jej, Dinie, Red mugłby szczegułowo opowiedziezh, jak to wszystko sik stało i jak to było. Zapewne mugłby jej nawet opowiedziezh, jak wracał do samochodu trzymając w pogotowiu kastet i jak Barbridge prosił o litośzh, nawet nie dla siebie, a dla dzieci, dla niej i dla Arenie, i jak obiecywał Złotą Kulk. Mugłby, ale nie zrobił tego. W milczeniu sikgnął do marynarki, wyciągnął paczkk banknotuw i rzucił ją na czerwoną matk. Banknoty upadły tkczowym wachlarzem tuż przy smukłych, długich nogach Diny. Dina machinalnie podniosła kilka banknotuw, przyjrzała sik im, tak jakby je widziała po raz pierwszy w życiu i stwierdziła, że są niezbyt interesujące. - A wikc to jest ostatnia wypłata - powiedziała. Red wychylił sik z szezlonga, dosikgnął wiaderka, wciągnął butelkk i spojrzał na nalepkk. Z ciemnego szkła kapała woda i Red odsunął rkkk z butelką, żeby nie poplamizh spodni. Nie przepadał za drogą whisky, ale teraz można było napizh sik i tej. I już przymierzył sik, żeby golnązh prosto z butelki, ale powstrzymały go niewyraźne, protestujące dźwikki za plecami. Obejrzał sik i zobaczył, że przez trawnik, ze straszliwym trudem przestawiając krzywe nogi, śpieszy Suseł, w obu rkkach trzymając wysoką szklankk z przezroczystym płynem. Z gorliwości pot spływał mu strumieniem po purpurowo - czarnej twarzy, nalane krwią oczy prawie wylazły z orbit, a kiedy dostrzegał, że Red patrzy na niego, nieomal z rozpaczą wyciągnął ku niemu szklankk i znowu ni to zabeczał, ni to zaskomlił, szeroko i bezsilnie rozwierając bezzkbne usta. - Czekam, czekam - uspokoił go Red i włożył z powrotem butelkk do kubełka. Susel wreszcie dokuśtykał, podał Redowi szklankk i z nieśmiałą poufałością poklepał go po ramieniu haczykowatą dłonią. - Dzikkujk, Dickson - powiedział poważnie Red. - To jest akurat to, czego mi właśnie potrzeba. Jak zwykle znalazłeś sik na poziomie, Dickson. I puki Suseł, zachwycony i zażenowany, potrząsał głową i spazmatycznie uderzał zdrową rkką w biodro, Red uroczyście uniusł szklankk, skłonił sik i jednym haustem wypił połowk. Potem spojrzał na Dink. - Chcesz? - zapytał pokazując jej szklankk. Dziewczyna nie odpowiedziała. Składała banknot na puł, potem jeszcze na puł i jeszcze raz na puł. - Daj spokuj - powiedział Red. - Nie zginiecie. Twuj ojczulek... Przerwała mu. - A wikc tyś go wyciągnął - powiedziała, nie pytała, stwierdziła fakt. - Dygowałeś go, nieszczksny idioto, przez całą Strefk, biedny kretynie, na własnym grzbiecie ciągnąłeś tk kanalik, bałwanie. Taką okazjk przegapiłeś... Red patrzył na nią, zapomniawszy o szklance, a Dina wstała i szła. stąpając po rozrzuconych banknotach, aż podeszła do Reda i wtedy stankła przed nim, zaciśnikte pikści oparła na biodrach i swoim wspaniałym ciałem, pachnącym perfumami i słodkim potem, zasłoniła Redowi cały świat. - Właśnie w ten sposub on was wszystkich, idiotuw, dookoła palca... po waszych kościach, po waszych bezmuzgich głowach... Poczekaj, poczekaj, on jeszcze o kulach bkdzie tasczył na waszych grobach, on wam jeszcze pokaże braterską miłośzh i miłosierdzie! - Dina już prawie krzyczała. - Złotą Kulk ci obiecywał, prawda? Mapk, pułapki, prawda? Bałwan! - Kretyn! Po twojej mordzie piegowatej widzk, że obiecywał... Poczekaj, on ci jeszcze pokaże mapk, wieczny odpoczynek racz dazh Panie, duszy rudego idioty Reda Shoeharta... Wtedy Red wstał bez pośpiechu, odwinął sik i uderzył ją w twarz. Dina umilkła w puł słowa, osunkła sik jak podcikta na trawk i schowała twarz w dłoniach. - Rudy... idiota... - powiedziała niewyraźnie. - Taką okazjk wypuściłeś z rąk... taką okazjk... Red patrząc na nią dopił to, co zostało, i nie odwracając sik wetknął szklankk Susłowi. Nie było wikcej o czym muwizh. Dobre dzieci wymodlił sobie Ścierwnik Barbridge w Strefie! Kochające i troskliwe! Wyszedł na ulick, złapał taksuwkk i kazał jechazh do "Barge". Pora była kosczyzh interesy, spazh sik chciało wściekle, przed oczami wszystko płynkło. W koscu jednak zasnął, całym ciałem opierając sik na teczce, i obudził sik dopiero wtedy, kiedy szofer potrząsnął go za ramik. - Jesteśmy na miejscu... - Gdzie? - spytał zaspany rozglądając sik. - Przecież kazałem do banku... - O nie, mister - wyszczerzył zkby kierowca. - Pan kazał do "Barge". Jesteśmy pod "Barge". - Dobrze - powiedział Red. - Coś mi sik przyśniło... Zapłacił i wysiadł z trudem przestawiając zdrktwiałe nogi. Słosce już nagrzało asfalt i było bardzo gorąco. Red poczuł, że cały jest mokry, w ustach miał niesmak, oczy łzawiły. Zanim wszedł, rozejrzał sik dookoła. Ulica przed "Barge", jak zwykle o tej porze, była pusta. Lokale naprzeciw były jeszcze nieczynne, zresztą i "Barge" był prawdk muwiąc zamknikty, ale Ernest trwał już na posterunku " przecierał szklanki i ponuro obserwował zza lady trzech facetuw, kturzy chlali piwo przy narożnym stoliku. Z pozostałych stolikuw jeszcze nie zdjkto odwruconych krzeseł, nieznany Murzyn w białej kurtce zamiatał szczotką podłogk, a drugi krzątał sik koło skrzynek z piwem za piecami Ernesta. Red podszedł do lady, położył na niej teczkk i przywitał sik. Ernest w odpowiedzi wymruczał coś niezbyt życzliwego. - Daj mi piwa - powiedział Red i spazmatycznie ziewnął. Ernest rąbnął pustym kuflem o ladk, wyjął z loduwki butelkk, otworzył ją i przechylił nad kuflem. Red, zasłaniając usta dłonią, zapatrzył sik na jego rkkk. Rkka drżała. Szyjka butelki park razy stuknkła o skraj kufla. Red spojrzał Ernestowi w twarz. Przymknikte cikżkie powieki, malutkie wykrzywione wargi i obwisłe grube policzki. Murzyn szurał szczotką pod samymi nogami Reda, faceci w kącie zapalczywie i gniewnie spierali sik o wyścigi. Murzyn przy skrzynkach piwa potrącił zadem Ernesta, tak że barman aż sik zachwiał. Murzyn wymamrotał jakieś usprawiedliwienie. Ernest zdławionym głosem zapytał:. - Przyniosłeś? - Co miałem przynieśzh? - zapytał Red oglądając sik przez ramik. Jeden z facetuw zwinnie wstał od stolika, poszedł do wyjścia i zatrzymał sik w drzwiach zapalając papierosa. - Chodź, porozmawiamy - powiedział Ernest. Murzyn ze szczotką też teraz stał mikdzy Redem a drzwiami. Taki potkżny Murzyn, podobny do Szuwaksa, tylko dwa razy szerszy w barach. - Chodź - powiedział Red i wziął teczkk. Z miejsca odechciało mu sik spazh. Wszedł za ladk, przecisnął sik obok Murzyna przy skrzynkach piwa. Murzyn widocznie przytrzasnął sobie palec - ssał paznokiezh, spode łba obserwując Reda. Ten był też atletycznie zbudowany, miał złamany nos i zdeformowane uszy. Ernest wszedł do pokoiku na zapleczu a Red za nim, ponieważ teraz tamci trzej stali w drzwiach wyjściowych, a Murzyn ze szczotką znalazł sik przed drzwiami do magazynu. Na zapleczu Ernest odstąpił na bok i usiadł na krześle pod ścianą, a od stołu wstał kapitan Quarterblood zżułkły i frasobliwy, nie wiadomo skąd wyszedł ogromny oenzetowiec w nasuniktym na oczy hełmie i szybko ogromnymi łapami przejechał po kieszeniach Reda. Przy prawej bocznej kieszeni zatrzymał sik, wyjął z niej kastet i leciutko popchnął Reda w stronk kapitana. Red podszedł do stołu i postawił przed kapitanem Quarterbloodem swoją teczkk. - Jak tyś mugł, ścierwo! - powiedział do Ernesta. Ernest smktnie uniusł brew i wzruszył ramieniem. Wszystko było jasne. W drzwiach już stali dwaj uśmiechnikci Murzyni, innych drzwi nie było, a okno było zamknikte zabezpieczone od zewnątrz solidną kratą. Kapitan Quarterblood z wyrazem obrzydzenia na twarzy grzebał w teczce wykładając na stuł "pustakuw" małych - dwie sztuki, "bateryjek" - dziewikzh sztuk, "czarnych bryzg" rużnych rozmiaruw - szesnaście sztuk, owinikty w plastyk "gąbek" w idealnym stanie - dwie sztuki, "gazowanej gliny" - jeden słoik... - Masz coś jeszcze w kieszeniach? - cicho zapytał kapitan Quarterblood. - Wykładaj... - Ścierwa - powiedział Red. - Bydlaki. Wsadził rkkk w zanadrze i rzucił na stuł paczkk banknotuw. Banknoty rozsypały sik na wszystkie strony. - Oho! - powiedział kapitan Quarterblood. - Nic wikcej? - Ścierwa parszywe! - wrzasnął Red, wyszarpnął z kieszeni drugą paczkk i z rozmachem rzucił sobie pod nogi - Żryjcie! Udławcie sie! - To niezmiernie interesujące - spokojnie odezwał sik kapitan Quarterblood. - A teraz podnieś to. - Obejdzie sik! - odparł Red zakładając rkce do tyłu. - Twoi szpicle pozbierają. Sam pozbierasz! - Podnieś pieniądze, stalker - nie podnosząc glosu powiedział kapitan Quarterblood, wpierając pikści w stoi i podając sik do przodu. Kilka sekund w milczeniu patrzyli sobie w oczy, a potem Red mamrocząc przeklesstwa przykucnął i niechktnie zaczął zbierazh pieniądze. Murzyni z tyłu zachichotali, a oenzetowiec szyderczo parsknął. - Lepiej nie parskaj! - powiedział do niego Red. - Jeszcze sik usmarkasz! Teraz czołgał sik już na kolanach, zbierając banknoty po jednym i coraz bliżej przysuwal sik do ciemnego miedzianego, "pierścienia" ktury spokojnie spoczywał w zarośniktym brudem wgłkbieniu parkietu. Starając sik zajązh jak najwygodniejszą pozycjk i wykrzykując bezustannie rynkowe przeklesstwa wszystkie, jakie znał, i nowe, pośpiesznie teraz wymyślane, kiedy nadszedł moment, zamilkł, sprkżył sik, uchwycił pierścies i z całej siły szarpnął go do gury. Pokrywa piwnicy jeszcze nie zdążyła rąbnązh o podłogk, kiedy Red wyciągając przed siebie rkce skoczył głową na duł, w stkchłą zimną ciemnośzh podziemia. Upadł na rkce, przekoziołkował przez głowk, zerwał sik na nogi i pochylony, nic nie widząc, licząc tylko na pamikzh i szczkście rzucił sik przed siebie w wąskie przejście mikdzy sagami skrzynek. Biegnąc szarpał, rwał te skrzynki słysząc, jak z brzkkiem i łoskotem zawalają przejście za jego plecami. Ześlizgując sik wbiegł po niewidzialnych schodkach, ciałem wybił obite zardzewiałą blachą drzwi i znalazł sik w garażu Ernesta. Cały dygotał, z trudem łapał powietrze przed oczami pływały mu krwawe plamy, serce cikżko i boleśnie biło mu w gardle, ale nie zatrzymał sik ani na sekundk. W mgnieniu oka znalazł sik w odległym kącie i zdzierając sobie skurk z dłoni zaczął rozwalazh gurk rupieci, pod ktura w ścianie garażu brakowało kilku desek, nastkpnie położył sik na brzuchu i przelazł przez tk dziurk, słysząc, jak z trzaskiem pkka na nim marynarka. I dopiero na podwurzu, wąskim jak studnia, przysiadł mikdzy pojemnikami na śmiecie, zdjął marynarkk, zerwał i wyrzucił krawat, szybko dokonał przeglądu swego stroju, otrzepał spodnie, wyprostował sik, przebiegi przez podwurze i dał nura w niski cuchnący tunel prowadzący na sąsiednie, bliźniacze podwurko. Biegnąc uważnie nadsłuchiwał, ale syreny policyjne na razie jeszcze nie wyły, wikc pobiegł co sił w nogach, płosząc uciekające mu z drogi dzieciaki, przebiegając pod rozwieszoną bielizną, przełażąc przez dziury w zgniłych parkanach, starając sik jak najszybciej opuścizh dzielnick, puki kapitan Quarterblaod nie zdąży jej otoczyzh. Dobrze znał te miejsca. Na wszystkich tych podwurkach, w piwnicach, opuszczonych pralniach i składach opałowych bawił sik jeszcze jako chłopiec i wszkdzie tu miał znajomych, a nawet przyjaciuł i w innej sytuacji mugłby tu bez trudu ukryzh sik i przesiedziezh chozhby tydzies, ale nie po to "zuchwale uciekał przed aresztowaniem" sprzed nosa kapitana Quarterblooda, zarabiając tym sposobem dodatkowe dwanaście miesikcy. Miał wyjątkowe szczkście. Ulicą Siudmą maszerowała wrzeszcząc i unosząc tumany kurzu, kolejna demonstracja jakiejś ligi - ze dwustu ludzi tak samo, a może nawet i bardziej obszarpanych i brudnych jak on sam, zupełnie tak, jakby wszyscy ci demonstranci dopiero co przedzierali sik przez dziury w plotach włazili w pojemniki na śmiecie i jeszcze na dodatek spkdził uprzednio burzliwą noc w składzie wkgla. Wyskoczył z bramy, wmieszał sik w ciżbk i na ukos, depcząc ludziom po nogach, opkdzając sik od kuksascuw przebił sik na drugą stronk ulicy i znowu dał nura w bramk - dokładnie w momencie, kiedy rozległo sik znajome wstrktne wycie policyjnych syren i demonstracja stankła ściśnikta w harmonijkk. Ale teraz Red był Już w innej dzielnicy i kapitan Quarterblood nie mugł wiedziezh w jakiej. Wszedł do swojego garażu od strony magazynu towaruw radiotechnicznych i musiał trochk odczekazh - robotnicy ładowali na samochud wielkie kartony z telewizorami. Ukrył sik w suchotniczych krzakach bzu pod ślepą ścianą sąsiedniego domu, odsapnął troszeczkk i wypalił papierosa. Palił siedząc w kucki i opierając sik plecami o mur przeciwpożarowy. Od czasu do czasu przykladał dłos do policzka, starając sik uspokoizh nerwowy tik, i myślał, myślał, myślał, a kiedy samochud z robotnikami trąbiąc wyjechał za bramk. Red roześmiał sik i cicho rzucił mu w ślad: "Dzikkujk wam, chłopaki, powstrzymaliście durnia... miałem czas pomyślezh". Od tej chwili zaczął działazh szybko, ale bez zbkdnego pośpiechu, zrkcznie, według planu, jakby pracował w Strefie. Dostał sik do garażu przez tajny właz, bezszelestnie zdjął stare siedzenie, wsadził rkkk do kosza, wyciągnął z worka pakunek i ukrył w zanadrzu, nastkpnie zdjąl z gwoździa starą zniszczoną skurzaną kurtkk, znalazł w kącie brudną cyklistuwkk i obiema rkkami nacisnął ją głkboko na oczy. Przez szpary w drzwiach do mrocznego garażu wpadały wąskie pasma słonecznego światła pełne świetlistych pyłkuw, na podwurku wesoło i zadziornie piszczały dzieci i kiedy już zbierał sik do wyjścia, usłyszał głos cureczki. Wtedy przywarł okiem do najwikkszej szpary i przez chwilk patrzył, jak Mariszka powiewając dwoma balonikami biega dookoła nowej huśtawki, a trzy staruchy z robutkami na kolanach siedzą obok na ławeczce i obserwują małą, nieżyczliwie zaciskając wargi. Wymieniają swoje parszywe uwagi, stare purchawy. A dzieci mają to w nosie - bawią sik z nią jak gdyby nigdy nic, nie na darmo podlizywał sik im jak umiał - i zjeżdżalnik im zrobił drewnianą, i dom dla lalek, i huśtawkk... i tk ławkk, na kturej siedzą teraz stare ropuchy też sam zmajstrował. "No dobra" - powiedział samymi wargami i oderwał sik od szpary, jeszcze jeden, ostatni raz obejrzał garaż i ruszył do włazu. Na południowo - zachodnim przedmieściu, obok opuszczonej stacji benzynowej, na samym koscu ulicy Gurniczej stała budka telefoniczna. Jeden Pan Bug wie, kto z niej teraz korzystał - dookoła wszystkie domy były opuszczone a dalej na południe rozpościerało sik aż po horyzont miejskie wysypisko śmieci. Red usiadł w cieniu budki, wprost na gołej ziemi, wsadził rkkk w szpark pod budką. Wymacał zakurzony natłuszczony papier i rkkojeśzh pistoletu zawiniktego w ten papier. Ocynkowane pudelko z nabojami ruwnież było na miejscu, podobnie jak woreczek z "bransoletkami" i stary portfel z podrobionymi dokumentami - skrytka była w porządku. Wtedy Red zdjął kurtkk i cyklinuwkk i wsunął rkkk w zanadrze. Z minutk siedział ważąc na dłoni porcelanowy pojemnik z nieuchronną, nieubłaganą śmiercią wewnątrz. I wtedy poczuł jak mu znowu zaczął drgazh policzek. - Shoehart - powiedział nie słysząc własnego głosu. - Co ty robisz, łajdaku? Ty kanalio, przecież oni tym paskudztwem nas wszystkich załatwią... - przycisnął palcem drgający policzek, ale nie pomogło. - Gnidy - powiedział o robotnikach ładujących telewizory. - Musieliście mi wejśzh w drogk... wyrzuciłbym to dranstwo z powrotem do Strefy i spokuj... W głuchej rozpaczy rozejrzał sik dookoła, nad popkkanym asfaltem drżało gorące powietrze, poskpnie patrzyły zabite deskami okna, po wysypisku spacerowały obłoczki kurzu. Był sam. - Dobra - powiedział stanowczo. - Każdy za siebie i tylko jeden Pan Bug za wszystkich. Ja tego i tak nie dożyjk... Spiesznie, żeby sik znowu nie rozmyślizh zawinął pojemnik w cyklistuwkk, a cyklistuwkk opakował w kurtkk. Potem ukląkł oparł sik o budkk i z lekka ją odchylił. Grube zawiniątko legło w dolku i jeszcze zostało sporo wolnego miejsca. Red ostrożnie opuścił budkk pokołysał ją, żeby nabrała stabilności, i wstał otrzepując dłonie. - Koniec - powiedział. - I nie ma o czym gadazh. Wszedł w rozpalony zaduch budki, wrzucił monetk i wykrkcił numer. - Guta - powiedział. - Tylko sik nie denerwuj. Znowu wpadłem. - Usłyszał, jak z trudem wciągnkła powietrze, i pośpiesznie muwił dalej. - W ogule muwizh nie warto, potrzymają mnie sześzh, gura osiem miesikcy i widzenia bkdą ci dawali... Jakoś to przeżyjemy. A bez pienikdzy nie bkdziesz siedziała, pieniądze ci przyślą... - Guta ciągle milczała. - Jutro dostaniesz wezwanie do komendantury, tam sik zobaczymy. Przyprowadź Mariszkk. - Rewizji nie bkdzie? - zapytała głucho. - A chozhby i była. W domu jest czysto. Nic sik nie martw, uszy do gury... trzymaj sik. Wzikłaś sobie na mkża stalkera, teraz nie narzekaj. No, do jutra... Pamiktaj, że nie dzwoniłem do ciebie. Całujk w nosek. Gwałtownie odwiesił słuchawkk, z całej siły zmrużył oczy i zacisnął zkby, aż mu zadzwoniło w uszach. Potem znowu wrzucił monetk i nakrkcił inny numer. - Słucham - powiedział Chrypa. - Muwi Shoehart - powiedział Red. - Proszk słuchazh uważnie i nie przerywazh... - Shoehart? - bardzo naturalnie zdziwił sik Chrypa. - Jaki Shoehart? - Nie przerywazh, teraz ja muwik! Wpadłem, uciekłem i teraz idk oddazh sik w ich łapy. Dostank dwa i puł roku albo trzy. Żona zostaje bez pienikdzy. Zabezpieczycie ją. Żeby jej niczego nie brakowało, zrozumiano? Zrozumiano, pytam? - Proszk muwizh dalej - powiedział Chrypa. - Niedaleko od tego miejsca, gdzieśmy sik pierwszy raz spotkali, stoi budka telefoniczna. Jest tylko jedna, nie można sik pomylizh. Porcelana leży pod nią. Chcecie, to bierzcie, chcecie - nie bierzcie, ale żeby mojej żonie niczego nie brakowało. Jeszcze nieraz przyjdzie nam razem pracowazh. A jeżeli wruck i dowiem sik, że gracie ze mną nieczysto... Nie radzk wam grazh ze mną nieczysto. Jasne? - Wszystko zrozumiałem - powiedział Chrypa. - I po niewielkiej pauzie zapytał: -- Może bkdzie potrzebny adwokat? - Nie - odpowiedział Red. - Wszystkie pieniądze do ostatniego grosza - żonie. Czołem. Odwiesił słuchawkk, rozejrzał sik, głkboko wsadził rkce w kieszenie i niespiesznie poszedł w gurk ulicy Gurniczej mikdzy pustymi niszczejącymi domami. 3. RICHARD H. NUNNUN, lat 51 przedstawiciel firm elektronicznych dostarczających aparaturk dla MIPC, filia w Harmont Richard H. Nunnun siedział za biurkiem u siebie w gabinecie i rysował diabełki w wielkim notesie do służbowych notatek. Uśmiechał sik przy tym ze zrozumieniem, kiwał łysą głową i nie słuchał interesanta. Po prostu czekał na telefon, a interesant, doktor Pillman, leniwie robił mu wyrzuty. A może wyobrażał sobie, że mu robi wyrzuty. Czy też za wszelką cenk chciał koniecznie przekonazh siebie samego, że robi Nunnunowi wyrzuty. - Uwzglkdnimy to wszystko - powiedział wreszcie Nunnun, dorysował dla ruwnego rachunku dziesiątego diabełka i zamknął notes. - To rzeczywiście skandal... Walentin wyciągnął cienką rkkk i starannie strząsnął popiuł do popielniczki. - A co konkretnie zamierzacie uwzglkdnizh? - zainteresował sik grzecznie. - Wszystko, co powiedziałeś - wesoło odparł Nunnun. - Od pierwszego do ostatniego słowa. - A co ja powiedziałem? - To nieistotne - oświadczył Nunnun. - Cokolwiek było, zostanie uwzglkdnione. Walentin (doktor Walentin Pillman, laureat nagrody nobla itd. itp.) siedział w głkbokim fotelu, malutki, wykwintny pedantyczny, na zamszowej kurtce - ani plamki, na podciągniktych spodniach - ani fałdki, oślepiająca koszula, gładki krawat w najlepszym guście, na wąskich bladych wargach - jadowity uśmieszek, wielkie ciemne okulary zasłaniają oczy, nad szerokim niskim czołem - czarne twarde włosy ostrzyżone na jeża. - Moim zdaniem te fantastyczne sumy, kture ci płacą, to wyrzucone pieniądze - powiedział. - Ale to jeszcze nie wszystko. Moim zdaniem jesteś sabotażystą, Dick. - Sz-sz-sz! - powiedział szeptem Nunnun. - Nie tak głośno, na miłośzh boską. - Doprawdy - muwił dalej Walentin. - Obserwujk cik od dosyzh dawna, moim zdaniem ty w ogule nie pracujesz... - Jedną sekundk! - przerwał mu Nunnun i pomachał grubym rużowym palcem. - Jak to nie pracujk? Czy chociaż jedna reklamacja pozostała nie załatwiona? - Nie wiem - powiedział Walentin i znowu strząsnął popiuł. - Przychodzi dobra aparatura i przychodzi zła aparatura. Dobra przychodzi czkściej, a co ty masz z tym wspulnego, nie wiem. - Gdyby nie ja - wyjaśnił Nunnun - dobra przychodziłaby rzadziej, nie muwiąc o tym, że wy, uczeni, bez przerwy psujecie dobrą aparaturk, a potem składacie reklamacje i kto was wtedy kryje? Dam ci przykład... Zadzwonił telefon i Nunnun, z miejsca zapominając o Walentinie, porwał słuchawkk. - Mister Nunnun? - zapytała sekretarka. - Znowu pan Lemchen. - Proszk połączyzh. Walentin wstał, odłożył zgasły niedopałek do popielniczki, na znak pożegnania uniusł na wysokośzh skroni dwa palce i wyszedł - maleski, wyprostowany, zgrabny. - Mister Nunnun? - rozległ sik w słuchawce znajomy powolny głos. - Słucham pana. - Niełatwo zastazh pana w biurze, mister Nunnun. - Nadeszła właśnie nowa partia... - Tak, wiem już o tym. Mister Nunnun, przyjechałem nie na długo. Jest kilka spraw, kture koniecznie musimy przedyskutowazh osobiście. Mam na myśli ostatnie kontrakty z Mitsubishi Dentsu. Chodzi o ich stronk prawną. - Jestem do passkich usług. - W takim razie, jeśli pan nie ma nic przeciwko temu, mniej wikcej za puł godziny w biurze naszej firmy. Zgoda? - Zgoda. Za puł godziny. Richard Nunnun odłożył słuchawkk, wstał i zacierając pulchne dłonie przespacerował sik po gabinecie. Nawet zanucił modny szlagier, ale zaraz zapiał dyszkantem i zaśmiał sik nad sobą. Nastkpnie wziął kapelusz, przerzucił przez ramik płaszcz i wszedł do sekretariatu. - Dziecino - powiedział do sekretarki - biegnk do klientuw, niech pani przejmie dowudztwo garnizonu, proszk ze wszystkich sił bronizh twierdzy, a ja za to przyniosk pani czekoladkk. Sekretarka rozkwitła. Nunnun posłał jej pocałunek i potoczył sik korytarzami instytutu. Kilkakrotnie prubowano go zatrzymazh, ale Nunnun wykrkcał sik żartami, prosił, aby przetrwazh do jego powrotu, dbazh o nerki, stosowazh relaks i w koscu, myląc pogonie, wytoczył sik z gmachu, automatycznie machnąwszy złożoną przepustką przed nosem dyżurnego sierżanta. Mad miastem wisiały niskie chmury, było parno i pierwsze niezdecydowane krople czarnymi gwiazdkami ciemniały na asfalcie. Nunnun narzucił płaszcz na głowk, pobiegł truchtem wzdłuż parkingu do swego peugota, wskoczył do wozu, zerwał z głowy płaszcz i rzucił go na tylne siedzenie. Z bocznej kieszeni marynarki wyjąl "owaka" w kształcie czarnej gładkiej pałeczki, włożył go do stacyjki i wielkim palcem wcisnął aż do oporu. Potem chwilk usadawiał sik wygodnie za kierownicą i nacisnął pedał gazu. Peugeot bezszelestnie wytoczył sik na środek ulicy i popkdził w stronk bramy. Deszcz lunął nagle. Jakby w niebie przewrucono ceber z wodą. Jezdnia stała sik śliska i wuz zarzucało na zakrktach, Nunnun włączył wycieraczki i zmniejszył prkdkośzh. A wikc raport już dotarł gdzie należy, myślał. Teraz bkdą mnie chwalizh. No cuż - popieram. Lubik, kiedy mnie chwalą. Szczegulnie kiedy mnie chwali sam Herr Lemchen, kturemu to przychodzi z najwyższym trudem. Dziwna rzecz, dlaczego człowiekowi jest przyjemnie, kiedy go chwalą? Pienikdzy od tego nie przybywa. Sława? Jaka wśrud nas może byzh sława? "Stał sik sławny i teraz słyszało o nim trzech ludzi". No, powiedzmy, czterech, jeżeli liczyzh Bejlisa. Człowiek jest zabawną istotą. Wygląda na to, że lubimy pochwałk, jako taką. Jak dzieci - lody. To głupie. Jakże ja mogk wyrosnązh we własnych oczach? Cuż to - nie znam samego siebie? Nie znam starego, grubego Richarda H. Nunnuna? Ale a propos - co właściwie znaczy "H"? Ładna historia! I nawet nie ma kogo zapytazh... Przecież nie zapytam Herr Lemchena... Aha, przypomniałem sobie! Herbert. Richard Herbert Nunnun. Ależ leje! Skrkcił na Centralny Bulwar i nagle pomyślał - jak sik to miasto rozrosło w ciągu ostatnich lat! Jakie wieżowce! O, tu stawiają jeszcze jeden. Co też tu bkdzie? Aha, Lunacenter, najlepszy na świecie jazz i dom publiczny na tysiąc miejsc, wszystko dla naszego walecznego garnizonu, dla naszych turystuw, szczegulnie dla tych starszych i dla szlachetnych rycerzy nauki. A przedmieścia pustoszeją, i trupy wstające z mogił już nie mają dokąd wracazh. - Tych, co z martwych powstali, nie przyjmie dom stary, dlatego też są gniewni i smutni bez miary - powiedział raptem głośno. Tak, chciałbym wiedziezh, czym to sik skosczy. nawiasem muwiąc, dziesikzh lat temu wiedziałem dokładnie, czym sik skosczyzh powinno. Kordon sanitarny. Pas ziemi niczyjej szerokości pikzhdziesikciu kilometruw. Żołnierze, uczeni i nikogo wikcej. Straszny wrzud na ciele planety bkdzie hermetycznie izolowany... Głupia historia, przecież niby wszyscy tak uważali, nie tylko ja. Jakie wygłaszano przemuwienia, jakie uchwalono dekrety! A teraz nawet trudno sobie przypomniezh, w jaki sposub ta powszechna niezłomna determinacja rozlazła sik po kościach... Z jednej strony nie sposub nie przyznazh, a z drugiej strony - nie sposub sik nie zgodzizh. A zaczkło sik, o ile pamiktam, wtedy, kiedy pierwszy stalker wyniusł ze Strefy pierwsze "owaki". Bateryjki... Tak, chyba właśnie od tego sik zaczkło. Zwłaszcza kiedy odkryto, że one mogą sik rozmnażazh. Wrzud okazał sik tylko czkściowo wrzodem, a może w ogule nie wrzodem, tylko skarbcem... A teraz już nikt nawet nie wie, co to właściwie takiego - wrzud, sezam, pokusa piekielna, puszka Pandory, czort, diabeł... Każdy z tego korzysta, jak umie. Mkczą sik od dwudziestu lat, wsadzili w to miliardy, a zamiast zorganizowanego rabunku - ucho od śledzia. Każdy robi swuj maleski biznes, a uczone głowy z poważnymi minami głoszą; - z jednej strony nie sposub nie przyznazh, a z drugiej nie sposub sik nie zgodzizh, ponieważ obiekt taki to a taki, poddany działaniu promieni Roentgena pod kątem osiemnastu stopni, wypromieniowuje quasi - cieplne elektrony pod kątem dwudziestu dwu stopni... Do diabła z tym wszystkim! Tak czy inaczej, nie zdążk zobaczyzh czym to sik skosczy... Samochud minął willk Ścierwnika Barbridgea. Z powodu ulewnego deszczu we wszystkich oknach paliło sik światło - było widazh, jak na pierwszym piktrze w pokojach pikknej Diny przesuwają sik taneczne pary. Albo zaczkli dziś rano, albo w żaden sposub nie mogą skosczyzh od wczorajszego wieczora. Ostatnio taka moda zapanowała w mieście - bawią sik bez przerwy dniami i nocami. Twardą wychowaliśmy miodzież, niezmordowaną i upartą w swoich zamierzeniach... Nunnun zatrzymał wuz przed niepozornym budynkiem ze skromnym szyldem - "Biuro prawne Semp-Semp and Caiman". Wyjął ze stacyjki i schował do kieszeni "owaka", zarzucił znowu na głowk płaszcz, złapał kapelusz i rzucił sik biegiem do bramy - przemknął po schodach przykrytych wytartym chodnikiem obok portiera zagłkbionego w gazecie, zastukał obcasami po ciemnym korytarzu pierwszego piktra przesyconego specyficznym zapachem, kturego naturk daremnie prubował kiedyś wyjaśnizh, otworzył drzwi w samym koscu korytarza i wszedł do sekretariatu. Na miejscu sekretarki siedział nieznajomy, smagły młodzieniec. Był bez marynarki, w białej koszuli, z wysoko podwiniktymi rkkawami. Dłubał we wnktrzu skomplikowanego elektronicznego aparatu, ktury stał na stoliku zamiast maszyny do pisania. Richard Nunnun powiesił płaszcz na wieszaku, przygładził oburącz resztki włosuw za uszami i pytająco spojrzał na młodego człowieka. Tamten skinął głową. Wtedy Nunnun otworzył drzwi do gabinetu. Herr Lemchen wstał z wielkiego skurzanego fotela, ktury stał przy zasłoniktym portierą oknie, i wyszedł na spotkanie Nunnuna. Na prostokątnej generalskiej twarzy Lemchena pojawiły sik zmarszczki oznaczające ni to życzliwy uśmiech, ni to strapienie z powodu odrażającej aury, lub też, byzh może, z trudem opanowywaną chkzh kichnikcia. - A wikc przyszedł pan - powiedział wolno. - Proszk wejśzh i sik rozgościzh. Nunnun poszukał oczami czegoś do siedzenia, ale nie znalazł niczego oprucz twardego krzesła z twardym oparciem, ukrytego za biurkiem. Wobec tego przysiadł sik na krawkdzi biurka. Jego radosny nastruj z niejasnych przyczyn zaczął sik ulatniazh - nie miał jeszcze pojkcia dlaczego. Znienacka jasno zrozumiał, że nikt go chwalizh nie bkdzie. Wrkcz przeciwnie. Dzies gniewu, pomyślał filozoficznie i przygotował sik na najgorsze. - Może papierosa? - zaproponował Herr Lemchen na powrut zasiadając w fotelu. - Dzikkujk, nie palk. Herr Lemchen pokiwał głową z taką miną, jakby właśnie potwierdziły sik jego najgorsze przypuszczenia, oparł łokcie o biurko, zaplutł palce i przez jakiś czas uważnie kontemplował tk konstrukcjk. - Jak sądzk, problemuw prawnych firmy "Mitsubishi Dentsu" nie bkdziemy chwilowo omawiazh - powiedział wreszcie. To był żart. Richard Nunnun uśmiechnął sik z gotowością i powiedział: - Jak pan sobie życzy. Siedziezh na stole było diabelnie niewygodnie, nogi majtały sik w powietrzu, krawkdź blatu wpijała sik w siedzenie. - Z przykrością muszk pana zawiadomizh - powiedział pan Lemchen - że passki raport wywołał na gurze nadzwyczaj pozytywne wrażenie. - Hm... - powiedział Nunnun. Zaczyna sik - pomyślał. - Zamierzano nawet przedstawizh pana do odznaczenia - ciągnął Herr Lemchen. - Ja wszakże zaproponowałem, żeby z tym poczekazh. I postąpiłem słusznie. - Przestał wreszcie kontemplowazh konstrukcjk z dziesikciu palcuw i spode łba spojrzał na Nunnuna. - Zapewne zechce sik pan dowiedziezh, dlaczego przejawiłem taką, wydawałoby sik, przesadną ostrożnośzh. - Niezawodnie miał pan podstawy ku temu - znudzonym głosem powiedział Nunnun. - Owszem, miałem. Co wynikało z passkiego raportu? Grupa "Metropol" zlikwidowana. Dzikki passkim wysiłkom. Grupa "Zielony Kwiatek" schwytana na gorącym uczynku i aresztowana w pelnym składzie. Znakomita robota. Ruwnież passka. Grupy "Warr" i "Quasimodo", "Wkdrowni Muzykanci" i wszystkie pozostale, nie pamiktam ich nazw, uległy samolikwidacJi, ponieważ zdawały sobie sprawk, że jak nie dziś to jutro zostaną nakryte. Istotnie, tak było naprawdk, wszystkie te informacje potwierdzają sik z innych źrudeł. Wrug jest rozgromiony, pan został sam na placu boju. Przeciwnik rejteruje w panice, ponosząc ogromne straty. Czy słusznie oceniłem sytuacjk? - W każdym razie - ostrożnie powiedział Nunnun - w ciągu ostatnich trzech miesikcy przemyt materiałuw ze Strefy ustał. Kanał przerzutowy przez Harmont już nie funkcjonuje... Przynajmniej tak wynika z moich obserwacji - dodał. - A wikc przeciwnik zrejterował, czy nie tak? - Jeżeli pan nalega na takie sformułowanie... Tak. - Nie tak! - powiedział Herr Lemchen. - Rzecz w tym, że ten przeciwnik nigdy nie rejteruje. Wiem o tym z całą pewnością. Przedwczesnym raportem o zwycikstwie zademonstrował pan swoją niedojrzałośzh. I właśnie dlatego zaproponowałem, aby w tej chwili jeszcze nie wystkpowazh z wnioskiem o odznaczenie pana. A idź ze ty ze swoimi odznaczeniami, myślał Nunnun kołysząc nogą i poskpnie patrząc w migające noski pułbutuw. Szympansowi w pobliskim ZOO mogk wrkczyzh twoje ordery! Też sik znalazł wychowawca i moralista, ja i bez ciebie wiem, z kim tu mam do czynienia, nie ma co włazizh na ambonk. Ja sam znam dobrze nieprzyjaciela. Powiedz jasno i wyraźnie, gdzie, jak i co przegapiłem... co ci dranie wymyślili nowego... gdzie, jak i w jaki sposub znaleźli dziurk w sieci... i bez wstkpnych przemuwies, nie jestem smarkatym nowicjuszem, mam szusty krzyżyk na karku i nie siedzk tu dla twoich parszywych orderuw... - Co pan słyszał o Złotej Kuli? - zapytał nagle Herr Lemchen. O Boże, z irytacją pomyślał Nunnun. Czego on sik teraz uczepił Złotej Kuli? Niech cik diabli. Co za paskudny sposub prowadzenia rozmowy... - Złota Kula jest przedmiotem legendy - zameldował głosem bez wyrazu. - Mityczna konstrukcja znajdująca sik w Strefie, mająca rzekomo kształt oraz wygląd złotej kuli i przeznaczona do spełniania ludzkich życzes. - Dowolnych? - Według kanonicznego tekstu legendy - dowolnych. Istnieją jednakże warianty... - Tak - powiedział Herr Lemchen. - A co pan słyszał o "lampie śmierci"? - Osiem lat temu - znudzonym głosem zaczął Nunnun - stalker o nazwisku Stephen Norman, zwany Okularnikiem, wyniusł ze Strefy pewien przedmiot, ktury okazał sik o ile można sądzizh, pewnego rodzaju systemem generatoruw promieniowania, śmiertelnego dla ziemskich organizmuw. Wymieniony Okularnik proponował ten agregat instytutowi, nie dogadali sik co do ceny. Okularnik poszedł do Strefy i nie wrucił. Gdzie obecnie znajduje sik agregat - nie wiadomo. Znany panu Hugh z "Metropolu" proponował za ten agregat dowolną sumk, jaka sik zmieści na czeku. - To wszystko? - zapytał Herr Lemchen. - Wszystko - odparł Nunnun. Demonstracyjnie rozglądał sik po pokoju. Pokuj okazał sik nieciekawy, nie było na co patrzezh. - Tak - powiedział Lemchen. - A co pan słyszał o "raczym oku"? - O czyim oku? - O raczym. Rak. Nie wie pan? - Herr Lemchen zastrzygł w powietrzu dwoma palcami. - Taki z kleszczami. - Pierwszy raz słyszk - powiedział Nunnun i zaskpił sik. - No, a co pan wie o "grzmiących serwetkach"? Nunnun zeskoczył z biurka, stanął przed Lemchenem i wsadził rkce w kieszenie. - Nic nie wiem - powiedział. - A pan? - Niestety, ja ruwnież nic nie wiem. Ani o "raczym oku", ani o "grzmiących serwetkach". A tymczasem jedno i drugie istnieje. - W mojej Strefie? - zapytał Nunnun. - Ależ niechże pan usiądzie - powiedział Herr Lemchen machając dłonią. - Nasza rozmowa dopiero sik zaczyna, niech pan usiądzie. Nunnun obszedł biurko i usiadł na twardym krześle z wysokim oparciem. Dokąd on zmierza? - myślał gorączkowo. - Co to za nowe historie? Na pewno znaleźli coś w innych Strefach, a on prubuje mnie zaskoczyzh, głupie bydlk. Nigdy mnie nie lubił, stary piernik, nie może zapomniezh tamtej fraszki... - A wikc bkdziemy kontynuowazh nasz maleski egzamin - oznajmił Lemchen. Odchylił portierk i wyjrzał przez okno. - Leje! - zakomunikował. - Bardzo lubik. - Puścił zasłonk, rozparł sik w fotelu i patrząc w sufit zapytał: - Co słychazh u starego Barbridge'a? - Barbridge? - Ścierwnik Barbridge jest pod obserwacją. Kaleka, niezależny materialnie, nie ma powiązas ze Strefą. Jest właścicielem czterech baruw z dancingiem i organizuje pikniki dla oficeruw garnizonu oraz turystuw. Curka Dina prowadzi dośzh niezruwnoważony tryb życia. Syn Artur świeżo ukosczył prawniczy college. Herr Lemchen z zadowoleniem pokiwał głową. - Krutko i jasno - pochwalił. - A co porabia Kreon Maltasczyk? - Jeden z niewielu czynnych stalkeruw. Był związany z grupą Quasimodo, teraz za moim pośrednictwem sprzedaje towar Instytutowi. Trzymam go na wolności - kiedyś ktoś może i złapie przynktk. Co prawda ostatnio ostro pije i obawiam sik, że długo nie pociągnie. - Kontakty z Barbridgem? - Zaleca sik do Diny. Bez powodzenia. - Bardzo dobrze - powiedział Herr Lemchen. - A co wiadomo o Rudym Shoeharcie? - Miesiąc temu wyszedł z wikzienia. Materialnie niezależny. Prubował wyemigrowazh, ale... Ale w głowie mu teraz Strefa. - To wszystko? - Wszystko. - Niewiele - powiedział pan Lemchen. - A jak wyglądają sprawy Cartera Szczkściarza? - Już wiele lat temu przestał byzh stalkerem. Handluje używanymi samochodami, a oprucz tego ma warsztat, w kturym adaptuje silniki do "owakuw". Czworo dzieci, żona umarła rok temu. Teściowa. Lemchen pokiwał głową - O kim z weteranuw zapomniałem? - zapytał dobrodusznie. - Zapomniał pan o Jonathanie Mywse, przezwisko Kaktus. Teraz jest w szpitalu, umiera na raka. I zapomniał pan o Szuwaksie... - Tak, tak. co z Szuwaksem? - Szuwaks jak to Szuwaks, ciągle ten sam - powiedział Nunnun. - Ma trzyosobową grupk. Tygodniami znikają w Strefie. Wszystko, co znajdują, niszczą na miejscu. A jego Stowarzyszenie Wojujących Anio