zepano,
Jak tam marzniono i z koni spadano,
I jak carowi w koncu winszowano -
Czuje te wielkosc, bogactwo przedmiotu!
Gdybym mogl opiac, wslawilbym me imie,
Lecz muza moja jak bomba w pol lotu
Spada i gasnie w prozaicznym rymie,
I srod glownego manewrow obrotu,
Jak Homer w walce bogow - ja - ach, drzymie.
Juz przerobiono wojskiem wszystkie ruchy,
O ktorych tylko car czytal lub slyszal;
Srod zgrai widzow juz sie gwar uciszal,
Juz i sukmany, delije, kozuchy,
Co sie czernily gesto wkolo placu,
Rozpelzaly sie kazda w swoje strone,
I wszystko bylo zmarzle i znudzone -
Juz zastawiano sniadanie w palacu.
Ambasadory zagranicznych rzadow,
Ktorzy pomimo i mrozu, i nudy,
Dla laski carskiej nie chybia przegladow
I co dzien krzycza: "o dziwy! o cudy!"
Juz powtorzyli raz tysiaczny drugi
Z nowym zapalem dawne komplementy:
Ze car jest taktyk w planach niepojety,
Ze wielkich wodzow ma na swe uslugi,
Ze kto nie widzial, nigdy nie uwierzy,
Jaki tu zapal i mestwo zolnierzy.
Na koniec byla rozmowa skonczona
Zwyczajnym smiechem z glupstw Napoleona;
I na zegarek juz kazdy spozieral,
Bojac sie dalszych galopow i klusow;
Bo mroz dociskal dwudziestu gradusow,
Dusila nuda i glod juz doskwieral.
Lecz car stal jeszcze i dawal rozkazy;
Swe pulki siwe, kare i bulane
Puszcza, wstrzymuje po dwadziescie razy;
Znowu piechote przedluza jak sciane,
Znowu ja sciska w czworobok zawarty
I znowu na ksztalt wachlarza roztacza.
Jak stary szuler, choc juz nie ma gracza,
Miesza i zbiera, i znow miesza karty;
Choc towarzystwo samego zostawi,
On sie sam z soba kartami zabawi.
Az sam sie znudzil, konia nagle zwrocil
I w jeneralow ukryl sie natloku;
Wojsko tak stalo, jak je car porzucil,
I dlugo z miejsca nie ruszylo kroku.
Az traby, bebny daly znak nareszcie:
Jazda, piechota, dlugich kolumn dwiescie
Plyna i tona w glebi ulic miejskich -
Jakze zmienione, niepodobne wcale
Do owych bystrych potokow alpejskich,
Co ryczac metne wala sie po skale,
Az w jezior jasnym spotkaja sie lonie
I tam odpoczna, i oczyszcza wody,
A potem z lekka nowymi wychody
Blyskaja, toczac szmaragdowe tonie. -
Tu pulki weszly czerstwe, czyste, biale;
Wyszly zziajane i oblane potem,
Roztopionymi sniegi poczerniale,
Brudne spod lodu wydeptanym blotem.
Wszyscy odeszli: widze i aktory.
Na placu pustym, samotnym zostalo
Dwadziescie trupow: ten ubrany bialo,
Zolnierz od jazdy; tamtego ubiory
Nie zgadniesz jakie, tak do sniegu wbity
I stratowany konskimi kopyty.
Ci zmarzli, stojac przed frontem jak slupy,
Wskazujac pulkom droge i cel biegu;
Ten sie zmyliwszy w piechoty szeregu
Dostal w leb kolba i padl miedzy trupy.
Biora ich z ziemi policejskie slugi
I niosa chowac; martwych, rannych spolem -
Jeden mial zebra zlamane, a drugi
Byl wpol harmatnym przejechany kolem;
Wnetrznosci ze krwia wypadly mu z brzucha,
Trzykroc okropnie spod harmaty krzyknal,
Lecz major wola: "Milcz, bo car nas slucha";
Zolnierz tak sluchac majora przywyknal,
Ze zeby zacial; nakryto co zywo
Rannego plaszczem, bo gdy car przypadkiem
Z rana jest takiej naglej smierci swiadkiem
I widzi na czczo skrwawione miesiwo -
Dworzanie czuja w nim zmiane humoru,
Zly, opryskliwy powraca do dworu,
Tam go czekaja z sniadaniem nakrylem,
A jesc nie moze miesa z apetytem.
Ostatni ranny wszystkich bardzo zdziwil:
Grozono, bito, prozna grozba, kara,
Jeneralowi nawet sie sprzeciwil,
I jeczal glosno - klal samego cara.
Ludzie niezwyklym przerazeni krzykiem
Zbiegli sie nad tym parad meczennikiem.
Mowia, ze jechal z dowodcy rozkazem,
Wtem kon mu stanal jak gdyby zaklety,
A z tylu wlecial caly szwadron razem;
Zlamano konia, i zolnierz zepchniety
Lezal pod jazda plynaca korytem;
Ale od ludzi litosciwsze konie:
Skakal przez niego szwadron po szwadronie,
Jeden kon tylko trafil wen kopytem
I zlamal ramie; kosc na wpol rozpadla
Przedarla mundur i ostrzem sterczala
Z zielonej sukni, strasznie, trupio biala,
I twarz zolnierza rownie jak kosc zbladla;
Lecz sil nie stracil: wznosil druga reke
To ku niebiosom, to widzow gromady
Zdawal sie wzywac i mimo swa meke
Dawal im glosno, dlugo jakies rady.
Jakie? nikt nie wie, nie mowia przed nikim.
Bojac sie szpiegow sluchacze uciekli
I tyle tylko pytajacym rzekli,
Ze ranny mowil zlym ruskim jezykiem;
Kiedy niekiedy slychac bylo w gwarze:
"Car, cara, caru" - cos mowil o carze.
Chodzily wiesci, ze zolnierz zdeptany
Byl mlodym chlopcem, rekrutem, Litwinem,
Wielkiego rodu, ksiecia, grata synem;
Ze ze szkol gwaltem w rekruty oddany,
I ze dowodzca, nie lubiac Polaka,
Dal mu umyslnie dzikiego rumaka,
Mowiac: "Niech skreci szyje Lach sobaka".
Kto byl, nie wiedza, i po tym zdarzeniu
Nikt nie poslyszal o jego imieniu;
Ach! kiedys tego imienia, o carze,
Beda szukali po twoim sumnieniu.
Diabel je posrod tysiacow ukaze,
Ktores ty w minach podziemnych osadzil,
Wrzucil pod konie, myslac, zes je zgladzil.
Nazajutrz z dala za placem slyszano
Psa gluche wycie - czerni sie cos w sniegu;
Przybiegli ludzie, trupa wygrzebano;
On po paradzie zostal na noclegu.
Trup na pol chlopski, na poly wojskowy,
Z glowa strzyzona, ale z broda dluga,
Mial czapke z futrem i plaszcz mundurowy,
I byl zapewne oficerskim sluga.
Siedzial na wielkim futrze swego pana,
Tu zostawiony, tu rozkazu czekal,
I zmarzl, i sniegu juz mial za kolana.
Tu go pies wierny znalazl i oszczekal. -
Zmarznal, a w futro nie okryl sie cieple;
Jedna zrenica sniegiem zasypana,
Lecz drugie oko otwarte, choc skrzeple,
Na plac obrocil: czekal stamtad pana!
Pan kazal siedziec i sluga usiadzie,
Kazal nie ruszac z miejsca, on nie ruszy,
I nie powstanie - az na strasznym sadzie;
I dotad wierny panu, choc bez duszy,
Bo dotad reka trzyma panska szube
Pilnujac, zeby jej nie ukradziono;
Druga chcial reke ogrzac, ukryc w lono,
Lecz juz nie weszly pod plaszcz palce grube.
I pan go dotad nie szukal, nie pytal!
Czy malo dbaly, czy nadto ostrozny -
Zgaduja, ze to oficer podrozny;
Ze do stolicy niedawno zawital,
Nie z powinnosci chodzil na parady,
Lecz by pokazac swieze epolety -
Moze z przegladow poszedl na obiady,
Moze na niego mrugnely kobiety,
Moze gdzie wstapil do kolegi gracza
I nad kartami - zapomnial brodacza;
Moze sie wyrzekl i futra, i slugi,
By nie rozglosic, ze mial szube z soba;
Ze nie mogl zimna wytrzymac jak drugi,
Gdy je car carska wytrzymal osoba;
Boby mowiono: jezdzi nieformalnie
Na przeglad z szuba! - mysli liberalnie.
O biedny chlopie! heroizm, smierc taka,
Jest psu zasluga, czlowiekowi grzechem.
Jak cie nagrodza? pan powie z usmiechem,
Zes byl do zgonu wierny - jak sobaka.
O biedny chlopie! za coz mi lza plynie
I serce bije, myslac o twym czynie:
Ach, zal mi ciebie, biedny Slowianinie! -
Biedny narodzie! zal mi twojej doli,
Jeden znasz tylko heroizm - niewoli.
DZIEN PRZED POWODZIA PETERSBURSKA 1824
OLESZKIEWICZ
Gdy sie najtezszym mrozem niebo zarzy,
Nagle zsinialo, plamami czernieje,
Podobne zmarzlej nieboszczyka twarzy,
Ktora sie w izbie przed piecem rozgrzeje,
Ale nabrawszy ciepla, a nie zycia,
Zamiast oddechu zionie para gnicia.
Wiatr zawial cieply. - Owe slupy dymow,
Ow gmach powietrzny jak miasto olbrzymow,
Niknac pod niebem jak czarow widziadlo,
Runelo w gruzy i na ziemie spadlo:
I dym rzekami po ulicach plynal,
Zmieszany z para ciepla i wilgotna;
Snieg zaczal topniec - i nim wieczor minal,
Oblewal bruki rzeka Stygu blotna.
Sanki uciekly, kocze i landary
Zerwano z plozow; grzmia po bruku kola;
Lecz posrod mroku i dymu, i pary
Oko pojazdow rozroznic nie zdola;
Widac je tylko po latarek blyskach,
Jako plomyki bledne na bagniskach.
Szli owi mlodzi podrozni nad brzegiem
Ogromnej Newy; lubia isc o zmroku,
Bo czynownikow unikna widoku
I w pustym miejscu nie zejda sie z szpiegiem.
Szli obcym z soba gadajac jezykiem;
Czasem piesn jakas obca z cicha nuca,
Czasami stana i oczy obroca,
Czy kto nie slucha? - nie zeszli sie z nikim.
Nucac bladzili nad Newy korytem,
Ktore sie ciagnie jak alpejska sciana,
Az sie wstrzymali, gdzie miedzy granitem
Ku rzece droga spada wyrabana.
Stamtad, na dole, ujrzeli z daleka
Nad brzegiem wody z latarka czlowieka:
Nie szpieg, bo tylko sledzil czegos w wodzie,
Ani przewoznik, ktoz plywa po lodzie?
Nie jest rybakiem, bo nic nie mial w reku
Oprocz latarki i papierow peku.
Podeszli blizej, on nie zwrocil oka,
Wyciagal powroz, ktory w wode zwisal,
Wyciagnal, wezly zliczyl i zapisal;
Zdawal sie mierzyc, jak woda gleboka.
Odblask latarki odbity od lodu
Oblewa jego ksiegi tajemnicze
I pochylone nad swieca oblicze
Zolte jak oblok nad sloncem zachodu:
Oblicze piekne, szlachetne, surowe.
Okiem tak pilnie w swojej ksiedze czytal,
Ze slyszac obcych kroki i rozmowe
Tuz ponad soba, kto sa, nie zapytal,
I tylko z reki lekkiego skinienia
Widac, ze prosi, wymaga milczenia.
Cos tak dziwnego bylo w reki ruchu,
Ze choc podrozni tuz nad nim staneli,
Patrzac i szepcac, i smiejac sie w duchu,
Umilkli wszyscy, przerwac mu nie smieli.
Jeden w twarz spojrzal i poznal, i krzyknal:
"To on!" - i ktoz on? - Polak, jest malarzem,
Lecz go wlasciwiej nazywac guslarzem,
Bo dawno od farb i pedzla odwyknal,
Biblija tylko i kabale bada,
I mowia nawet, ze z duchami gada.
Malarz tymczasem wstal, pisma swe zlozyl
I rzekl, jak gdyby rozmawiajac z soba:
"Kto jutra dozyl, wielkich cudow dozyl;
Bedzie to druga, nie ostatnia proba;
Pan wstrzasnie szczeble asurskiego tronu,
Pan wstrzasnie grunty miasta Babilonu;
Lecz trzecia widziec. Panie! nie daj czasu!"
Rzekl i podroznych zostawil u wody,
A sam z latarka z wolna szedl przez schody
I zniknal wkrotce za parkan terasu.
Nikt nie zrozumial, co ta mowa znaczy;
Jedni zdumieni, drudzy rozsmieszeni,
Wszyscy krzykneli: "Nasz guslarz dziwaczy",
I chwile jeszcze stojac posrod cieni,
Widzac noc pozna, chlodna i burzliwa,
Kazdy do domu powracal co zywo.
Jeden nie wrocil, lecz na schody skoczyl
I biegl terasem; nie widzial czlowieka,
Tylko latarke jego z dala zoczyl,
Jak bledna gwiazda swiecila z daleka.
Chociaz w malarza nie zajrzal oblicze,
Choc nie doslyszal, co o nim mowili,
Ale dzwiek glosu, slowa tajemnicze
Tak nim wstrzasnely! - przypomnial po chwili,
Ze glos ten slyszal, i biegl co mial mocy
Nieznana droga srod sloty, srod nocy.
Latarka predko niesiona mignela,
Coraz mniej szata, zakryta mgly mrokiem
Zdala sie gasnac; wtem nagle stanela
W posrodku pustek na placu szerokiem.
Podrozny kroki podwoil, dobiega;
Na placu lezal wielki stos kamieni,
Na jednym glazie malarza spostrzega:
Stal nieruchomy posrod nocnych cieni.
Glowa odkryta, odslonione barki,
A prawa reka wzniesiona do gory,
I widac bylo z kierunku latarki,
Ze patrzyl w dworca cesarskiego mury.
I w murach jedno okno w samym rogu
Blyszczalo swiatlem; to swiatlo on badal,
Szeptal ku niebu, jak modlac sie Bogu,
Potem glos podniosl i sam z soba gadal.
"Ty nie spisz, carze! noc juz wkolo glucha,
Spia juz dworzanie - a ty nie spisz, carze;
Jeszcze Bog laskaw poslal na cie ducha,
On cie w przeczuciach ostrzega o karze.
Lecz car chce zasnac, gwaltem oczy zmruza,
Zasnie gleboko - dawniej ilez razy
Byl ostrzegany od aniola stroza
Mocniej, dobitniej, sennymi obrazy.
On tak zly nie byl, dawniej byl czlowiekiem;
Powoli wreszcie zszedl az na tyrana,
Anioly Panskie uszly, a on z wiekiem
Coraz to glebiej wpadal w moc szatana.
Ostatnia rade, to przeczucie ciche,
Wybije z glowy jak marzenie liche;
Nazajutrz w dume wzbija go pochlebce
Wyzej i wyzej, az go szatan zdepce...
Ci w niskich domkach nikczemni poddani
Naprzod za niego beda ukarani;
Bo piorun, w martwe gdy bije zywioly,
Zaczyna z wierzchu, od gory i wiezy,
Lecz miedzy ludzmi naprzod bije w doly
I najmniej winnych najpierwej uderzy...
Usneli w pjanstwie, w swarach lub w rozkoszy,
Zbudza sie jutro - biedne czaszki trupie!
Spijcie spokojnie jak zwierzeta glupie,
Nim was gniew Panski jak mysliwiec sploszy,
Tepiacy wszystko, co w kniei spotyka,
Az dojdzie w koncu do legowisk dzika.
Slysze! - tam! - wichry - juz wytknely glowy
Z polarnych lodow, jak morskie straszydla;
Juz sobie z chmury porobili skrzydla,
Wsiedli na fale, zdjeli jej okowy;
Slysze! - juz morska otchlan rozchelznana
Wierzga i gryzie lodowe wedzidla,
Juz mokra szyje pod obloki wzdyma;
Juz! - jeszcze jeden, jeden lancuch trzyma -
Wkrotce rozkuja - slysze mlotow kucie..."
Rzekl i postrzeglszy, ze ktos slucha z boku,
Zadmuchnal swiece i przepadl w pomroku.
Blysnal i zniknal jak nieszczesc przeczucie,
Ktore uderzy w serce, niespodziane,
I przejdzie straszne - lecz nie zrozumiane.
Koniec Ustepu
DO PRZYJACIOL MOSKALI
Wy, czy mnie wspominacie! ja, ilekroc marze
O mych przyjaciol smierciach, wygnaniach, wiezieniach,
I o was mysle: wasze cudzoziemskie twarze
Maja obywatelstwa prawo w mych marzeniach.
Gdziez wy teraz? Szlachetna szyja Rylejewa,
Ktoram jak bratnia sciskal carskimi wyroki
Wisi do hanbiacego przywiazana drzewa;
Klatwa ludom, co swoje morduja proroki.
Ta reka, ktora do mnie Bestuzew wyciagnal,
Wieszcz i zolnierz, ta reka od piora i broni
Oderwana, i car ja do taczki zaprzagnal;
Dzis w minach ryje, skuta obok polskiej dloni.
Innych moze dotknela srozsza niebios kara;
Moze kto z was urzedem, orderem zhanbiony,
Dusze wolna na wieki przedal w laske cara
I dzis na progach jego wybija poklony.
Moze platnym jezykiem tryumf jego slawi
I cieszy sie ze swoich przyjaciol meczenstwa,
Moze w ojczyznie mojej moja krwia sie krwawi
I przed carem, jak z zaslug, chlubi sie z przeklestwa.
Jesli do was, z daleka, od wolnych narodow,
Az na polnoc zaleca te piesni zalosne
I odezwa sie z gory nad kraina lodow,
Niech wam zwiastuja wolnosc, jak zurawie wiosne.
Poznacie mie po glosie; pokim byl w okuciach,
Pelzajac milczkiem jak waz, ludzilem despote,
Lecz wam odkrylem tajnie zamkniete w uczuciach
I dla was mialem zawsze golebia prostote.
Teraz na swiat wylewam ten kielich trucizny,
Zraca jest i palaca mojej gorycz mowy,
Gorycz wyssana ze krwi i z lez mej ojczyzny,
Niech zrze i pali, nie was, lecz wasze okowy.
Kto z was podniesie skarge, dla mnie jego skarga
Bedzie jak psa szczekanie, ktory tak sie wdrozy
Do cierpliwie i dlugo noszonej obrozy,
Ze w koncu gotow kasac reke, co ja targa.
Koniec
A.S. Pushkin
MEDNYJ VSADNIK
PETERBURGSKAYA POVESTX
PREDISLOVIE
Proisshestvie, opisannoe v sej povesti, osnovano na istine. Podrobnosti
navodneniya zaimstvovany iz togdashnih zhurnalov. Lyubopytnye mogut spravit'sya s
izvestiem, sostavlennym V. I. Berhom.
VSTUPLENIE
Na beregu pustynnyh voln
Stoyal on, dum velikih poln,
I vdal' glyadel. Pred nim shiroko
Reka neslasya; bednyj cheln
Po nej stremilsya odinoko.
Po mshistym, topkim beregam
CHerneli izby zdes' i tam,
Priyut ubogogo chuhonca;
I les, nevedomyj lucham
V tumane spryatannogo solnca,
Krugom shumel.
I dumal on:
Otsel' grozit' my budem shvedu.
Zdes' budet gorod zalozhen
Nazlo nadmennomu sosedu.
Prirodoj zdes' nam suzhdeno
V Evropu prorubit' okno,[1]
Nogoyu tverdoj stat' pri more.
Syuda po novym im volnam
Vse flagi v gosti budut k nam
I zapiruem na prostore.
Proshlo sto let, i yunyj grad,
Polnoshchnyh stran krasa i divo,
Iz t'my lesov, iz topi blat
Voznessya pyshno, gordelivo;
Gde prezhde finskij rybolov,
Pechal'nyj pasynok prirody,
Odin u nizkih beregov
Brosal v nevedomye vody
Svoj vethij nevod, nyne tam
Po ozhivlennym beregam
Gromady strojnye tesnyatsya
Dvorcov i bashen; korabli
Tolpoj so vseh koncov zemli
K bogatym pristanyam stremyatsya;
V granit odelasya Neva;
Mosty povisli nad vodami;
Temno-zelenymi sadami
Ee pokrylis' ostrova,
I pered mladsheyu stolicej
Pomerkla staraya Moskva,
Kak pered novoyu caricej
Porfironosnaya vdova.
Lyublyu tebya, Petra tvoren'e,
Lyublyu tvoj strogij, strojnyj vid,
Nevy derzhavnoe techen'e,
Beregovoj ee granit,
Tvoih ograd uzor chugunnyj,
Tvoih zadumchivyh nochej
Prozrachnyj sumrak, blesk bezlunnyj,
Kogda ya v komnate moej
Pishu, chitayu bez lampady,
I yasny spyashchie gromady
Pustynnyh ulic, i svetla
Admiraltejskaya igla,
I, ne puskaya t'mu nochnuyu
Na zolotye nebesa,
Odna zarya smenit' druguyu
Speshit, dav nochi polchasa.[2]
Lyublyu zimy tvoej zhestokoj
Nedvizhnyj vozduh i moroz,
Beg sanok vdol' Nevy shirokoj,
Devich'i lica yarche roz,
I blesk i shum i govor balov,
A v chas pirushki holostoj
SHipen'e penistyh bokalov
I punsha plamen' goluboj.
Lyublyu voinstvennuyu zhivost'
Poteshnyh Marsovyh polej,
Pehotnyh ratej i konej
Odnoobraznuyu krasivost',
V ih strojno zyblemom stroyu
Loskut'ya sih znamen pobednyh,
Siyan'e shapok etih mednyh,
Naskvoz' prostrelennyh v boyu.
Lyublyu, voennaya stolica,
Tvoej tverdyni dym i grom,
Kogda polnoshchnaya carica
Daruet syna v carskoj dom,
Ili pobedu nad vragom
Rossiya snova torzhestvuet,
Ili, vzlomav svoj sinij led,
Neva k moryam ego neset,
I chuya veshni dni, likuet.
Krasujsya, grad Petrov, i stoj
Nekolebimo, kak Rossiya,
Da umiritsya zhe s toboj
I pobezhdennaya stihiya;
Vrazhdu i plen starinnyj svoj
Pust' volny finskie zabudut
I tshchetnoj zloboyu ne budut
Trevozhit' vechnyj son Petra!
Byla uzhasnaya pora,
Ob nej svezho vospominan'e...
Ob nej, druz'ya moi, dlya vas
Nachnu svoe povestvovan'e.
Pechalen budet moj rasskaz.
* CHASTX PERVAYA *
Nad omrachennym Petrogradom
Dyshal noyabr' osennim hladom.
Pleskaya shumnoyu volnoj
V kraya svoej ogrady strojnoj,
Neva metalas', kak bol'noj
V svoej postele bespokojnoj.
Uzh bylo pozdno i temno;
Serdito bilsya dozhd' v okno,
I veter dul, pechal'no voya.
V to vremya iz gostej domoj
Prishel Evgenij molodoj...
My budem nashego geroya
Zvat' etim imenem. Ono
Zvuchit priyatno; s nim davno
Moe pero k tomu zhe druzhno.
Prozvan'ya nam ego ne nuzhno,
Hotya v minuvshi vremena
Ono, byt' mozhet, i blistalo,
I pod perom Karamzina
V rodnyh predan'yah prozvuchalo;
No nyne svetom i molvoj
Ono zabyto. Nash geroj
ZHivet v Kolomne; gde-to sluzhit,
Dichitsya znatnyh i ne tuzhit
Ni o pochiyushchej rodne,
Ni o zabytoj starine.
Itak, domoj prished, Evgenij
Stryahnul shinel', razdelsya, leg.
No dolgo on zasnut' ne mog
V volnen'i raznyh razmyshlenij.
O chem zhe dumal on? o tom,
CHto byl on beden, chto trudom
On dolzhen byl sebe dostavit'
I nezavisimost' i chest';
CHto mog by Bog emu pribavit'
Uma i deneg. CHto ved' est'
Takie prazdnye schastlivcy,
Uma nedal'nego lenivcy,
Kotorym zhizn' kuda legka!
CHto sluzhit on vsego dva goda;
On takzhe dumal, chto pogoda
Ne unimalas'; chto reka
Vse pribyvala; chto edva li
S Nevy mostov uzhe ne snyali
I chto s Parashej budet on
Dni na dva, na tri razluchen.
Evgenij tut vzdohnul serdechno
I razmechtalsya kak poet:
ZHenit'sya? Nu... zachem zhe net?
Ono i tyazhelo, konechno,
No chto zh, on molod i zdorov,
Trudit'sya den' i noch' gotov;
On koe-kak sebe ustroit
Priyut smirennyj i prostoj
I v nem Parashu uspokoit.
"Projdet, byt' mozhet, god drugoj -
Mestechko poluchu - Parashe
Preporuchu hozyajstvo nashe
I vospitanie rebyat...
I stanem zhit' - i tak do groba
Ruka s rukoj dojdem my oba,
I vnuki nas pohoronyat..."
Tak on mechtal. I grustno bylo
Emu v tu noch', i on zhelal,
CHtob veter vyl ne tak unylo
I chtoby dozhd' v okno stuchal
Ne tak serdito...
Sonny ochi
On nakonec zakryl. I vot
Redeet mgla nenastnoj nochi
I blednyj den' uzh nastaet...[3]
Uzhasnyj den'!
Neva vsyu noch'
Rvalasya k moryu protiv buri,
Ne odolev ih bujnoj duri...
I sporit' stalo ej nevmoch'...
Poutru nad ee bregami
Tesnilsya kuchami narod,
Lyubuyas' bryzgami, gorami
I penoj raz®yarennyh vod.
No siloj vetrov ot zaliva
Peregrazhdennaya Neva
Obratno shla, gnevna, burliva,
I zatoplyala ostrova.
Pogoda pushche svirepela,
Neva vzduvalas' i revela,
Kotlom klokocha i klubyas',
I vdrug, kak zver' ostervenyas',
Na gorod kinulas'. Pred neyu
Vse pobezhalo. Vse vokrug
Vdrug opustelo - vody vdrug
Vtekli v podzemnye podvaly,
K reshetkam hlynuli kanaly,
I vsplyl Petropol', kak triton,
Po poyas v vodu pogruzhen.
Osada! pristup! zlye volny,
Kak vory, lezut v okna. CHelny
S razbega stekla b'yut kormoj.
Lotki pod mokroj pelenoj,
Oblomki hizhin, brevny, krovli,
Tovar zapaslivoj torgovli,
Pozhitki blednoj nishchety,
Grozoj snesennye mosty,
Groba s razmytogo kladbishcha
Plyvut po ulicam!
Narod
Zrit Bozhij gnev i kazni zhdet.
Uvy! vse gibnet: krov i pishcha!
Gde budet vzyat'?
V tot groznyj god
Pokojnyj car' eshche Rossiej
So slavoj pravil. Na balkon
Pechalen, smuten, vyshel on
I molvil: "S Bozhiej stihiej
Caryam ne sovladet'". On sel
I v dume skorbnymi ochami
Na zloe bedstvie glyadel.
Stoyali stogny ozerami
I v nih shirokimi rekami
Vlivalis' ulicy. Dvorec
Kazalsya ostrovom pechal'nym.
Car' molvil - iz konca v konec,
Po blizhnim ulicam i dal'nym
V opasnyj put' sred' burnyh vod
Ego pustilis' generaly[4]
Spasat' i strahom obuyalyj
I doma tonushchij narod.
Togda, na ploshchadi Petrovoj,
Gde dom v uglu voznessya novyj,
Gde nad vozvyshennym kryl'com
S pod®yatoj lapoj, kak zhivye,
Stoyat dva l'va storozhevye,
Na zvere mramornom verhom,
Bez shlyapy, ruki szhav krestom,
Sidel nedvizhnyj, strashno blednyj
Evgenij. On strashilsya, bednyj,
Ne za sebya. On ne slyhal,
Kak podymalsya zhadnyj val,
Emu podoshvy podmyvaya,
Kak dozhd' emu v lico hlestal,
Kak veter, bujno zavyvaya,
S nego i shlyapu vdrug sorval.
Ego otchayannye vzory
Na kraj odin navedeny
Nedvizhno byli. Slovno gory,
Iz vozmushchennoj glubiny
Vstavali volny tam i zlilis',
Tam burya vyla, tam nosilis'
Oblomki... Bozhe, Bozhe! tam -
Uvy! blizehon'ko k volnam,
Pochti u samogo zaliva -
Zabor nekrashenyj, da iva
I vethij domik: tam one,
Vdova i doch', ego Parasha,
Ego mechta... Ili vo sne
On eto vidit? il' vsya nasha
I zhizn' nichto, kak son pustoj,
Nasmeshka neba nad zemlej?
I on, kak budto okoldovan,
Kak budto k mramoru prikovan,
Sojti ne mozhet! Vkrug nego
Voda i bol'she nichego!
I obrashchen k nemu spinoyu
V nekolebimoj vyshine,
Nad vozmushchennoyu Nevoyu
Stoit s prostertoyu rukoyu
Kumir na bronzovom kone.
* CHASTX VTORAYA *
No vot, nasytyas' razrushen'em
I naglym bujstvom utomyas',
Neva obratno povleklas',
Svoim lyubuyas' vozmushchen'em
I pokidaya s nebrezhen'em
Svoyu dobychu. Tak zlodej,
S svirepoj shajkoyu svoej
V selo vorvavshis', lomit, rezhet,
Krushit i grabit; vopli, skrezhet,
Nasil'e, bran', trevoga, voj!..
I grabezhom otyagoshchenny,
Boyas' pogoni, utomlenny,
Speshat razbojniki domoj,
Dobychu na puti ronyaya.
Voda sbyla, i mostovaya
Otkrylas', i Evgenij moj
Speshit, dushoyu zamiraya,
V nadezhde, strahe i toske
K edva smirivshejsya reke.
No torzhestvom pobedy polny,
Eshche kipeli zlobno volny,
Kak by pod nimi tlel ogon',
Eshche ih pena pokryvala,
I tyazhelo Neva dyshala,
Kak s bitvy pribezhavshij kon'.
Evgenij smotrit: vidit lodku;
On k nej bezhit kak na nahodku;
On perevozchika zovet -
I perevozchik bezzabotnyj
Ego za grivennik ohotno
CHrez volny strashnye vezet.
I dolgo s burnymi volnami
Borolsya opytnyj grebec,
I skryt'sya v glub' mezh ih ryadami
Vsechasno s derzkimi plovcami
Gotov byl cheln - i nakonec
Dostig on berega.
Neschastnyj
Znakomoj ulicej bezhit
V mesta znakomye. Glyadit,
Uznat' ne mozhet. Vid uzhasnyj!
Vse pered nim zavaleno;
CHto sbrosheno, chto sneseno;
Skrivilis' domiki, drugie
Sovsem obrushilis', inye
Volnami sdvinuty; krugom,
Kak budto v pole boevom,
Tela valyayutsya. Evgenij
Stremglav, ne pomnya nichego,
Iznemogaya ot muchenij,
Bezhit tuda, gde zhdet ego
Sud'ba s nevedomym izvest'em,
Kak s zapechatannym pis'mom.
I vot bezhit uzh on predmest'em,
I vot zaliv, i blizok dom...
CHto zh eto?...
On ostanovilsya.
Poshel nazad i vorotilsya.
Glyadit... idet... eshche glyadit.
Vot mesto, gde ih dom stoit;
Vot iva. Byli zdes' voroty,
Sneslo ih, vidno. Gde zhe dom?
I polon sumrachnoj zaboty
Vse hodit, hodit on krugom,
Tolkuet gromko sam s soboyu -
I vdrug, udarya v lob rukoyu,
Zahohotal.
Nochnaya mgla
Na gorod trepetnyj soshla;
No dolgo zhiteli ne spali
I mezh soboyu tolkovali
O dne minuvshem.
Utra luch
Iz-za ustalyh, blednyh tuch
Blesnul nad tihoyu stolicej,
I ne nashel uzhe sledov
Bedy vcherashnej; bagryanicej
Uzhe prikryto bylo zlo.
V poryadok prezhnij vse voshlo.
Uzhe po ulicam svobodnym
S svoim beschuvstviem holodnym
Hodil narod. CHinovnyj lyud,
Pokinuv svoj nochnoj priyut,
Na sluzhbu shel. Torgash otvazhnyj
Ne unyvaya, otkryval
Nevoj ograblennyj podval,
Sbirayas' svoj ubytok vazhnyj
Na blizhnem vymestit'. S dvorov
Svozili lodki.
Graf Hvostov,
Poet, lyubimyj nebesami,
Uzh pel bessmertnymi stihami
Neschast'e Nevskih beregov.
No bednyj, bednyj moj Evgenij...
Uvy! ego smyatennyj um
Protiv uzhasnyh potryasenij
Ne ustoyal. Myatezhnyj shum
Nevy i vetrov razdavalsya
V ego ushah. Uzhasnyh dum
Bezmolvno polon, on skitalsya.
Ego terzal kakoj-to son.
Proshla nedelya, mesyac - on
K sebe domoj ne vozvrashchalsya.
Ego pustynnyj ugolok
Otdal vnajmy, kak vyshel srok,
Hozyain bednomu poetu.
Evgenij za svoim dobrom
Ne prihodil. On skoro svetu
Stal chuzhd. Ves' den' brodil peshkom,
A spal na pristani; pitalsya
V okoshko podannym kuskom.
Odezhda vethaya na nem
Rvalas' i tlela. Zlye deti
Brosali kamni vsled emu.
Neredko kucherskie pleti
Ego stegali, potomu
CHto on ne razbiral dorogi
Uzh nikogda; kazalos' - on
Ne primechal. On oglushen
Byl shumom vnutrennej trevogi.
I tak on svoj neschastnyj vek
Vlachil, ni zver' ni chelovek,
Ni to ni se, ni zhitel' sveta
Ni prizrak mertvyj...
Raz on spal
U Nevskoj pristani. Dni leta
Klonilis' k oseni. Dyshal
Nenastnyj veter. Mrachnyj val
Pleskal na pristan', ropshcha peni
I b'yas' ob gladkie stupeni,
Kak chelobitchik u dverej
Emu ne vnemlyushchih sudej.
Bednyak prosnulsya. Mrachno bylo:
Dozhd' kapal, veter vyl unylo,
I s nim vdali, vo t'me nochnoj
Pereklikalsya chasovoj...
Vskochil Evgenij; vspomnil zhivo
On proshlyj uzhas; toroplivo
On vstal; poshel brodit', i vdrug
Ostanovilsya, i vokrug
Tihon'ko stal vodit' ochami
S boyazn'yu dikoj na lice.
On ochutilsya pod stolbami
Bol'shogo doma. Na kryl'ce
S pod®yatoj lapoj, kak zhivye
Stoyali l'vy storozhevye,
I pryamo v temnoj vyshine
Nad ograzhdennoyu skaloyu
Kumir s prostertoyu rukoyu
Sidel na bronzovom kone.
Evgenij vzdrognul. Proyasnilis'
V nem strashno mysli. On uznal
I mesto, gde potop igral,
Gde volny hishchnye tolpilis',
Buntuya zlobno vkrug nego,
I l'vov, i ploshchad', i Togo,
Kto nepodvizhno vozvyshalsya
Vo mrake mednoyu glavoj,
Togo, ch'ej volej rokovoj
Pod morem gorod osnovalsya...
Uzhasen on v okrestnoj mgle!
Kakaya duma na chele!
Kakaya sila v nem sokryta!
A v sem kone kakoj ogon'!
Kuda ty skachesh', gordyj kon',
I gde opustish' ty kopyta?
O moshchnyj vlastelin sud'by!
Ne tak li ty nad samoj bezdnoj
Na vysote, uzdoj zheleznoj
Rossiyu podnyal na dyby?[5]
Krugom podnozhiya kumira
Bezumec bednyj oboshel
I vzory dikie navel
Na lik derzhavca polumira.
Stesnilas' grud' ego. CHelo
K reshetke hladnoj prileglo,
Glaza podernulis' tumanom,
Po serdcu plamen' probezhal,
Vskipela krov'. On mrachen stal
Pred gordelivym istukanom
I, zuby stisnuv, pal'cy szhav,
Kak obuyannyj siloj chernoj,
"Dobro, stroitel' chudotvornyj! -
SHepnul on, zlobno zadrozhav, -
Uzho tebe!..." I vdrug stremglav
Bezhat' pustilsya. Pokazalos'
Emu, chto groznogo carya,
Mgnovenno gnevom vozgorya,
Lico tihon'ko obrashchalos'...
I on po ploshchadi pustoj
Bezhit i slyshit za soboj -
Kak budto groma grohotan'e -
Tyazhelo-zvonkoe skakan'e
Po potryasennoj mostovoj.
I ozaren lunoyu blednoj,
Prostershi ruku v vyshine,
Za nim nesetsya Vsadnik Mednyj
Na zvonko-skachushchem kone;
I vo vsyu noch' bezumec bednyj.
Kuda stopy ni obrashchal,
Za nim povsyudu Vsadnik Mednyj
S tyazhelym topotom skakal.
I s toj pory, kogda sluchalos'
Idti toj ploshchad'yu emu,
V ego lice izobrazhalos'
Smyaten'e. K serdcu svoemu
On prizhimal pospeshno ruku,
Kak by ego smiryaya muku,
Kartuz iznoshennyj symal,
Smushchennyh glaz ne podymal
I shel storonkoj.
Ostrov malyj
Na vzmor'e viden. Inogda
Prichalit s nevodom tuda
Rybak na lovle zapozdalyj
I bednyj uzhin svoj varit,
Ili chinovnik posetit,
Gulyaya v lodke v voskresen'e,
Pustynnyj ostrov. Ne vzroslo
Tam ni bylinki. Navodnen'e
Tuda, igraya, zaneslo
Domishko vethij. Nad vodoyu
Ostalsya on kak chernyj kust.
Ego proshedsheyu vesnoyu
Svezli na barke. Byl on pust
I ves' razrushen. U poroga
Nashli bezumca moego,
I tut zhe hladnyj trup ego
Pohoronili radi Boga.
PRIMECHANIYA
[1] Al'garotti gde-to skazal: "Petersbourg est la fenetre
par laquelle la Russie regarde en Europe".
[2] Smotri stihi kn. Vyazemskogo k grafine Z***.
[3] Mickevich prekrasnymi stihami opisal den',
predshestvovavshij Peterburgskomu navodneniyu, v odnom iz luchshih svoih
stihotvorenij - Oleszkiewicz. ZHal' tol'ko, chto opisanie ego ne tochno. Snegu
ne bylo - Neva ne byla pokryta l'dom. Nashe opisanie vernee, hotya v nem i net
yarkih krasok pol'skogo poeta.
[4] Graf Miloradovich i general-ad®yutant Benkendorf.
[5] Smotri opisanie pamyatnika v Mickeviche. Ono zaimstvovano
iz Rubana - kak zamechaet sam Mickevich.
SODERZHANIE
Slovo o pogibeli Russkoj zemli
M. V. Lomonosov
1. Pervye trofei Ioanna III, chrez preslavnuyu nad shvedami pobedu avgusta
23 dnya 1741 goda v Finlandii postavlennye
2. Oda na den' vosshestviya na prestol Elisavety Petrovny, 1748 goda
3. Oda Petru Feodorovichu, samoderzhcu vserossijskomu, vladetel'nomu
gercogu golstinskomu, vysokomu nasledniku norvezhskomu i prochaya, i prochaya, i
prochaya
4. Oda Ekaterine Alekseevne na eya vosshestvie na prestol iyunya 28 dnya
1762 goda
N. M. Karamzin
5. Voennaya pesn'
6. Osvobozhdenie Evropy i slava Aleksandra I
P. A. Vyazemskij
7. "Kuda letish'? K kakim pristanesh' beregam..."
A. S. Pushkin
8. Napoleon
9. "Nedvizhnyj strazh dremal na carstvennom poroge..."
10. Klevetnikam Rossii
11. Borodinskaya godovshchina
F. I. Tyutchev
12. "Kak doch' rodnuyu na zaklan'e..."
M. YU. Lermontov
13. "Opyat', narodnye vitii..."
14. Umirayushchij gladiator
15. Poslednee novosel'e
F. I. Tyutchev
16. K Ganke
17. Znamya i slovo
18. Ot russkogo, po prochtenii otryvkov iz lekcij g-na Mickevicha[
]19. More i utes
20. "Ne znaesh', chto lestnej dlya mudrosti lyudskoj..."
21. Russkaya geografiya
22. Rassvet
23-25. Napoleon
26. Prorochestvo
27. "Togda lish' v polnom torzhestve..."
28. "Uzh tretij god besnuyutsya yazyki..."
29. "Net, karlik moj! trus besprimernyj!.."
30. Spiritisticheskoe predskazanie
F. M. Dostoevskij
31. Na evropejskie sobytiya v 1854 godu
N. A. Nekrasov
32. 14 iyunya 1854 goda
F. I. Tyutchev
33. "Teper' tebe ne do stihov..."
34. "|ti bednye selen'ya..."
F. M. Dostoevskij
35. Na koronaciyu i zaklyuchenie mira
N. A. Nekrasov
36. Tishina
F. I. Tyutchev
37-38. Na vozvratnom puti
39. "Uzhasnyj son otyagotel nad nami..."
40. Encyclica
41. "Molchit somnitel'no Vostok..."
42. "Ty dolgo l' budesh' za tumanom..."
43. Slavyanam ("Privet vam zadushevnyj, brat'ya...")
44. Slavyanam ("Oni krichat, oni grozyatsya...")
45. "Naprasnyj trud - net, ih ne vrazumish'..."
46. "Velikij den' Kirillovoj konchiny..."
47. CHeham ot moskovskih slavyan
48. Sovremennoe
49. Gus na kostre
50. "Nad russkoj Vil'noj starodavnoj..."
51. Dva edinstva
52. CHernoe more
53. Vatikanskaya godovshchina
54. "Den' pravoslavnogo Vostoka..."
55. "Britanskij leopard..."
N. A. Nekrasov
56. Prigovor
V. S. Solov'ev
57. Ex oriente lux
58. V okrestnostyah Abo
59. Panmongolizm
60. Drakon
O. M. Mandel'shtam
61. Polacy!
A. A. Blok
62. "Petrogradskoe nebo mutilos' dozhdem..."
O. M. Mandel'shtam
63. "V belom rayu lezhit bogatyr'..."
64. "Kakaya veshchaya Kassandra..."
65. "O svobode nebyvaloj..."
66. "Kogda oktyabr'skij nam gotovil vremenshchik..."
A. A. Ahmatova
67. "Kogda v toske samoubijstva..."
O. |. Mandel'shtam
68. "Na strashnoj vysote bluzhdayushchij ogon'..."
A. A. Blok
69. Skify
A. A. Ahmatova
70. "CHem huzhe etot vek predshestvuyushchih? Razve..."
DOPOLNENIYA
Adam Mickiewicz
Dziadow czesci III Ustep
A. S. Pushkin
Mednyj Vsadnik
KOORDINATY AVTORA
Telefon v S.-Peterburge: (812) 567-76-15
Sajt v Internete: http://www.cl.spb.ru/tb/
Avtor s udovol'stviem oznakomitsya s mneniyami chitatelej o dannoj rabote.
Pishite emu po elektronnoj pochte:
tb@spb.cityline.ru
Naibolee interesnye i soderzhatel'nye otzyvy budut opublikovany avtorom
na ego sajte v Internete.