kiedy zachwycałem sik ich kretysską mapą? - Teraz mała naprzud - muwik do Kiryła. - A co to było? - Diabeł go tam wie! Było i nie ma, i Bogu dzikki. A ty sik zamknij, jeżeli cik mogk o coś prosizh. Teraz nie jesteś człowiekiem, rozumiesz? Teraz jesteś maszyną, moim sterem... Tu sik tropnąłem, że i u mnie chyba zaczyna sik słowny katar. - Dosyzh tego - muwik. - Ani słowa wikcej. Krulestwo za jeden łyk. Do chrzanu te wszystkie skafandry, tyle wam powiem. Bez skafandra dzikki Bogu, park lat przeżyłem i mam nadziejk przeżyzh drugie tyle, a bez solidnego łyku czegoś mocniejszego w takiej chwili... No, trudno! Wietrzyk jakby ucichł, nic podejrzanego nie słychazh, tylko silnik huczy tak monotonnie, spokojnie. A dookoła słonce, a dookoła upał... odblaski światła... wszystko jakby szło normalnie, słupki na dole przepływają jeden za drugim. Tender milczy, Kirył milczy, wyrabiają sik chłopcy, nie martwcie sik, kochani, w Strefie też można żyzh przy odrobinie wprawy. A oto i słupek z numerem dwadzieścia siedem - żelazny prkt, a na nim czerwone koło z dwujką i siudemką. Kirył spojrzał na mnie, skinąłem mu glową i nasz "kalosz" stanął. Wszystko do tej pory to było małe piwo. Teraz nic, tylko spokuj. Śpieszyzh sik nie mamy dokąd, wiatru nie ma, widocznośzh dobra, wszystko jak na dłoni. Widazh wykop, w kturym Zgnilec znalazł zasłużony spoczynek - coś kolorowego jakby tam leży, może to jego łachy. Parszywy był typ. Panie, zmiłuj sik nad jego grzeszną duszą, chciwy, głupi, niechlujny, tylko takich Ścierwnik Barbridge widzi na kilometr i zgarnia pod swoje skrzydła... a w ogule to Strefa nie pyta, dobry jesteś czy zly, i wychodzi na to, że trzeba ci podzikkowazh, Zgnilec, głupi byłeś, nawet twego prawdziwego imienia nikt nie pamikta, a mądrym ludziom pokazałeś drogk... Tak. Oczywiście najlepiej byłoby teraz dotrzezh do asfaltu. Asfalt jest ruwny, gładki, wszystko na nim widazh i tam jest ta znajoma szczelina. Tylko że bardzo mi sik nie podobają te pagureczki! Odyby leciezh prosto nad asfaltem, trzeba by przejśzh jak raz nad nimi. Widzisz je, stoją, zapraszają. Nie, moje drogie, mikdzy wami ja nie przejdk. Drugie przykazanie stalkera - albo z lewej, albo z prawej musi byzh czysto co najmniej na sto krokuw. A nad tym lewym pagureczkiem przeleciezh można... Co prawda nie wiem, co tam za nim sik kryje. Na ich planie, jak sobie przypominam, niczego nie było. Ale kto wierzy planom? - Słuchaj, Red - szepcze Kirył. - Może skoczymy, co? Na dwadzieścia metruw w gurk, potem od razu w duł i już jesteśmy nad garażem, no? - Milcz, durniu - muwik. - Nie przeszkadzaj, siedź cicho. W gurk mu sik zachciało. A jak ci przysunie tam na wysokości dwudziestu metruw? Mokra plama zostanie. Albo nagle objawi sik "łysica" - wtedy nawet plamy nikt z mikroskopem nie wypatrzy. Och, ci ryzykanci, niecierpliwią sik, widzicie, skakazh mu sik zachciało... Jednym słowem, jak iśzh do pagurka - wiadomo, a przy nim zatrzymamy sik i zobaczymy, co dalej. Wsadziłem rkkk do kieszeni, wyciągnąlem garśzh muterek. Pokazałem je Kiryłowi i muwik: - Pamiktasz bajkk o Tomciu Paluchu? Czytałeś ją w szkole? No to teraz wszystko bkdzie na odwrut. Patrz! - rzuciłem pierwszą muterkk, niedaleko rzuciłem, jak należy, mniej wikcej na dziesikzh metruw. Muterka poleciała normalnie. - Widziałeś? - No? - muwi. - Nie "no", tylko pytam, czy widziałeś? - Widziałem. - Teraz najwolniej jak potrafisz, prowadź "kalosz" prosto do muterki i na dwa kroki przed nią zatrzymaj sik. Zrozumiałeś? - Zrozumiałem. Szukasz stref wzmożonej grawitacji? - Czego trzeba, tego szukam. Poczekaj, rzuck jeszcze jedną. Patrz, gdzie upadnie, i oczu z niej wikcej nie spuszczaj. Rzuciłem jeszcze jedną mutrk. Oczywiście też poleciała normalnie i upadła obok pierwszej. - Jedziemy - powiedziałem. "Kalosz" ruszył. Twarz Kiryła stała sik spokojna i jasna. Widocznie już zrozumiał. Ci okularnicy wszyscy są tacy sami. Dla nich najważniejsze - wymyślezh nazwk. Puki nazwy nie wymyśli, aż litośzh bierze patrzezh na takiego, wygląda jak kto głupi. no a jak wymyśli! Jakąś tam wzmożoną grawitacjk - od razu spływa na niego spokuj i zaraz lżej mu żyzh na świecie. Przelecieliśmy nad pierwszą mutrą, nad drugą i trzecią. Tender wzdycha, przestkpuje z nogi na nogk i co chwila ziewa ze zdenerwowania, z takim psim skomleniem - kiepsko sik czuje, biedak. Nie szkodzi, to mu tylko na zdrowie wyjdzie. Pikzh kilo co najmniej dzisiaj zrzuci, to lepsze od najlepszej diety... Rzuciłem czwartą mutrk. Jakoś nie tak poleciała. Nie umiem wytłumaczyzh, na czym to polega, ale czujk, że coś tu nie tak, i natychmiast łaps Kiryła za rkkk. - Stuj - powiadam - i ani kroku dalej. A sam wziąłem piątą i rzuciłem ją wyżej i dalej. Jest zaraza! Oto ona, "łysica" I Mutra w gurk poleciała normalnie, w duł też prawie normalnie, ale w połowie drogi jakby ją ktoś w bok szarpnął, i to tak szarpnął, że wbiła sik w glink i znikła nam z oczu. - Widziałeś? - pytam szeptem. - Tylko w kinie widziałem - muwi Kirył i tak sik wychylił do przodu, że tylko patrzezh, jak z "kalosza" wypadnie. - Rzuzh jeszcze jedną, co? Rkce mi opadły. Jedną? Czy tu jedna wystarczy? Ech, ci uczeni!... No dobra, rzuciłem jeszcze osiem muterek, puki "łysicy" nie oznaczyłem. Uczciwie muwiąc starczyłoby i siedem, ale jedną specjalnie dla Kiryła rzuciłem, w sam środek - niech sik napatrzy na swoją grawitacjk. Plasnkła mutra w glink, jakby to nie była mutra tylko stukilowy odważnik. Plasnkła i tylko dziurka w glinie po niej została. Kirył aż cmoknął ze szczkścia. - No dobrze - muwik - zabawiliśmy sik i wystarczy. Teraz patrz. Rzucam tam, gdzie bkdziemy leciezh, i nie spuszaj z niej oczu. Krutko muwiąc objechaliśmy "łysick" i znaleźliśmy sik nad pagurkiem. Właściwie pagurek był mały, jakby kot napaskudził, i do dzisiaj w ogule go nie zauważałem. Tak... Wisimy nad pagurkiem, do asfaltu jak rkką sikgnązh, ze dwadzieścia krokuw. Miejsce czyściutkie, każdą trawkk widazh, każde pkknikcie. Wydawałoby sik, o co chodzi? Rzucaj mutrk i z Bogiem. Nie mogk rzucizh mutry. Sam nie rozumiem, co sik ze mną dzieje, ale w żaden sposub nie mogk sik zdecydowazh, żeby ją rzucizh. - Co z tobą? - pyta Kirył. - Dlaczego stoimy? - Poczekaj - muwik. - I zamknij twarz, na miłośzh boską. Zaraz, myślk, zaraz rzuck muterkk, przelecimy sobie spokojnie, jak po maśle przejdziemy, nawet trawka nie drgnie - puł minuty i jesteśmy nad asfaltem... I nagle spociłem sik jak ruda mysz! Aż mi oczy zalało i już wiem, żadnej mutry tam nie rzuck. Na lewo, proszk bardzo, chozhby dwie. Chociaż tamtkdy dalej jakieś kamyki widazh niezbyt przyjemne, ale tam mogk rzucazh mutrk, a prosto przed siebie - za nic. I rzuciłem muterkk w lewo. Kirył nic nie powiedzial, podprowadził "kalosz" do mutry i dopiero wtedy popatrzył na mnie. Wyglądałem chyba paskudnie, bo zaraz odwrucił oczy. - To nic - muwik do niego - prosta droga nie zawsze prowadzi do celu. - I rzuciłem na asfalt ostatnią mutrk. Dalej już było łatwiej. Znalazłem swoją szczelink. Była czyściutka, żadnym dranstwem nie zarosła, moja najmilsza, koloru nie zmieniła. Patrzyłem na nią i promieniałem ze szczkścia. I doprowadziła nas ta szczelina do bramy garażu lepiej niż wszelkie znaki. Poleciłem Kiryłowi, żeby zszedł na wysokośzh pułtora metra, położyłem sik na brzuchu i zacząłem patrzyzh w otwartą bramk garażu. Na początku, ze słosca, nic nie było widazh - ciemno chozh oko wykol, potem wzrok przywykł i widzk, że w garażu od tamtego czasu jakby sik nic nie zmieniło. Wywrotka jak stała na kanale, tak stoi, caluteska, bez dziur, bez plamki i na cementowej podłodze też wszystko jak przedtem, pewnie dlatego, że w kanale mało zebrało sik "czarciego puddingu" i od tamtej pory ani razu nie wykipiał. Jedno mi sik tylko nie spodobało - w samym koscu garażu, tam gdzie stoją kanistry, coś sik srebrzy. Poprzednim razem tego nie było. No, trudno, srebrzy sik, to sik srebrzy, nie bkdziemy przecież z tego powodu wracazh! A i srebrzy sik, nie tak, żeby mocno, tylko odrobinkk i tak spokojnie, powiedziałbym, nawet sympatycznie... Wstałem, otrzepałem skafander i rozejrzałem sik dookoła. Tam na parkingu stoją cikżaruwki, rzeczywiście jak nowe - od tamtego czasu, kiedy tu byłem ostatni raz według mnie zrobiły sik jeszcze nowsze, za to cysterna zupełnie biedaczka zardzewiała, niedługo sik rozsypie. A tam leży opona, ta, kturą widazh na ich planie... Nie spodobała mi sik ta opona. Cies rzuca, jakiś taki nienormalny. Słosce nam świeci w plecy, a cies pada w naszą stronk. No dobra, do opony daleko. Właściwie wygląda wszystko nieźle, można pracowazh. Tylko co sik tam srebrzy? A może mi sik tylko zwidziało? Teraz warto by zapalizh, usiąśzh na chwilk, pomyślezh spokojnie - dlaczego właściwie srebrzy sik tylko nad kanistrami, a dalej już sik nie srebrzy... dlaczego taki dziwny cies od tej opony... Ścierwnik Barbridge coś opowiadał o cieniach, coś cudacznego, ale niegroźnego... Z cieniami tu rużnie bywa. Ale co sik tam tak srebrzy? No wypisz, wymaluj, jak pajkczyna na drzewach w lesie. Jakiż to pająk ją uprządł? Och, ani razu jeszcze nie widzialem w Strefie pajączkuw, czy innych bożych kruwek. I co najgorsze, "pustak" leży jak raz tam, dwa kroki od kanistruw. Powinienem od razu wtedy go zabrazh, nie miałbym teraz kłopotuw. Ale to ścierwo jest okropnie cikżkie - udźwignązh go mogłem, ale potem targazh toto na plecach i to jeszcze po nocy, i jeszcze na czworakach... a kto "pustakuw" nigdy nie dźwigał, niech sprubuje. Ruwnie wygodnie można pud wody nieśzh bez wiader... A wikc iśzh, czy co? Golnąłbym sobie teraz... Odwruciłem sik do Tendera i muwik: - Teraz my z Kiryłem pujdziemy do garażu. Ty zostaniesz tu jako kierowca. Steru bez mojego rozkazu nie waż sik tknązh, cokolwiek by sik działo, nawet gdyby ziemia sik pod tobą rozstąpiła. Jeżeli stchurzysz - na tamtym świecie cik odnajdk. Poważnie skinął mi głową - za nic, znaczy, nie stchurzk. Nos ma jak pomidor, zdrowo mu przysunąłem... no cuż, spuściłem ostrożnie awaryjne liny, popatrzyłem jeszcze raz na to srebrne migotanie, machnąłem rkką Kiryłowi i zacząłem schodzizh. Stanąłem na asfalcie i czekam, puki Kirył nie zejdzie z drugiej strony. - Spokojnie. - muwik - nie spiesz sik. Bez zbkdnego zamieszania. Stoimy na asfalcie. "Kalosz" kołysze sik obok nas, liny szurają pod stopniami. Tender wychylił łeb przez porkcze, patrzy na nas, a w oczach ma rozpacz. Trzeba iśzh. Muwik do Kiryła: - Masz iśzh za mną, krok w krok, dwa kroki z tyłu, patrz mi w plecy i uważaj. I ruszyłem. Stanąłem w progu, rozejrzałem sik. A jednak o ileż łatwiej pracowazh w dzies niż w nocy! Pamiktam, jak leżałem na tym samym progu. Ciemno jak w brzuchu u Murzyna, z kanału "czarci pudding" wysuwa jkzyki, błkkitne jak płomyki spirytusu, i jak na złośzh niczego nie rozjaśnia, jeszcze ciemniej sik wydaje od tych jkzykuw. A teraz - żyzh nie umierazh! Oczy przywykłe do mroku, wszystko jak na dłoni, nawet kurz widazh w najciemniejszych kątach. I rzeczywiście coś tam błyszczy, jakieś srebrzyste nici ciągną sik od kanistruw do sufitu - bardzo podobne do pajkczyny. Może to zresztą pajkczyna, ale lepiej sik trzymazh od niej z daleka. I wtedy sknociłem sprawk. Powinienem Kiryła postawizh obok siebie, poczekazh aż jego oczy przywykną do ciemności i pokazazh mu tk pajkczynk, palcem pokazazh. A ja przywykłem pracowazh samotnie - sam już oswoiłem sik z mrokiem, a o Kiryle nie pomyślałem. Przekroczyłem prug i prosto do kanistruw. Przykucnąłem nad "pustakiem", pajkczyny na nim jakby nie widazh. Wziąłem za jeden koniec i muwik do Kiryła: - Bierz, tylko nie upuśzh, cikżki jak cholera. Podniosłem oczy i aż mi dech zaparło - słowa nie mogk wydusizh. Chck krzyknązh: stuj, ani kroku! - i nie mogk. Chyba zresztą i tak bym nie zdążył, zbyt szybko to wszystko poszło. Kirył przeskakuje przez "pustaka", odwraca sik tyłem do kanistruw i całymi plecami w te srebrne nici. Ja tylko oczy zamknąłem. Wszystko we mnie zamarło, nic nie słyszk, słyszk tylko, jak rwie sik ta pajkczyna. Z takim słabym cichym trzaskiem, jakby pkkała zwyczajna pajkczyna, tylko oczywiście głośniej. Siedzk w kucki z zamkniktymi oczami, ani rąk, ani nug nie czujk, a Kirył muwi: - No co, bierzemy go? - Bierzemy - muwik. Podnieśliśmy "pustaka" i niesiemy do wyjścia, bokiem idziemy. Cikżkie ścierwo, nawet we dwuch niełatwo go targazh. Wyszliśmy na słoneczko i stoimy przy "kaloszu". Tender już do nas łapy wyciąga. - No - muwi Kirył - raz, dwa... - Nie - muwik - poczekaj. Na początek go postawimy. Postawiliśmy. - Odwruzh sik - muwik - plecami. Odwrucił sik bez słowa. Ja patrzk - na plecach nic nie ma. Z tej i z tamtej strony go oglądam - nic nie widzk. Wtedy odwracam sik i patrzk na kanistry. Tam też niczego nie ma. - Słuchaj - muwik do Kiryła, ale patrzk ciągle na kanistry. - Widziałeś tk pajkczynk? - Jaką pajkczynk? Gdzie? - Dobra - muwik. - Żebyśmy tylko zdrowi byli. A sam myślk: to sik dopiero okaże. - No co - muwik. - Ładujemy? Władowaliśmy "pustaka" do "kalosza", postawiliśmy go na sztorc, żeby sik nie turlał, stoi teraz sobie jak aniołeczek, czyściutki, nowiutki, w miedzi słoneczko sik odbija i niebieskawe pasma mgliście bełtają sik mikdzy dyskami. I teraz widazh, że to nie "pustak", a coś w rodzaju naczynia, szklanego słoika z niebieskim syropem. Podziwialiśmy go przez chwilk, potem wdrapaliśmy sik do "kalosza" i bez zbkdnych słuw - w powrotną drogk. Dobrze tym uczonym! Po pierwsze, pracują w dzies. A po drugie, cikżko im tylko wtedy, kiedy idą do Strefy, a ze Strefy "kalosz" sam wraca - jest na nim zainstalowana taka aparatura, kursograf, czy jak mu tam, ktury prowadzi "kalosz" dokładnie tym samym kursem, jakim szedł poprzednio. Płyniemy z powrotem i powtarzamy wszystkie manewry, przystajemy, powisimy chwilk - i dalej nad wszystkimi moimi mutrami przechodzimy, moglibyśmy zbierazh je z powrotem do woreczka. Moi chłopcy oczywiście od razu odzyskali humor. Krkcą głowami na cały regulator, prawie wszystek strach z nich wyparował - została tylko ciekawośzh i radośzh, że wszystko tak dobrze sik skosczyło. Zaczkli gadazh. Tender macha rkkami i grozi, że jak tylko zje obiad, natychmiast wraca do Strefy znakowazh drogk do garażu, a Kirył wziął mnie za rkkaw i zaczął mi coś opowiadazh o tej swojej wzmożonej grawitacji, to znaczy o "łysicy". No, nie od razu co prawda, ale jednak ich usadziłem. Tak spokojniutko opowiedziałem im, ilu idiotuw skosczyło fatalnie w powrotnej drodze na skutek własnej głupoty. Milczcie, muwik, i uważnie rozglądajcie sik dookoła, bo inaczej stanie sik z wami to, co sik stało z Lyndonem - Kruszynką. Poskutkowało. Mawet, nie zapytali, co sik właściwie stało z Lyndonem - Kruszynką. Płyniemy w ciszy, a ja myślk tylko o jednym: jak bkdk odkrkcazh manierkk, na rużne sposoby wyobrażam sobie pierwszy łyk, a przed oczyma coraz to mi błyska srebrna pąjkczynka. Krutko muwiąc, wydostaliśmy sik ze Strefy, zapkdzili nas razem z "kaloszem" do odwszalni, czyli, wyrażając sik naukowym jkzykiem, do hangaru sanitarnego. Szorowali nas do upojenia, napromieniowywali jakimś paskudztwem, obsypywali czymś i znowu płukali, potem wysuszyli i powiedzieli: jesteście wolni, koledzy! Tender z Kiryłem wytaszczyli "pustaka". Zleciały sik nieprzebrane tłumy, żeby sik napatrzezh, i co charakterystyczne - wszyscy tylko patrzą, wydają z siebie entuzjastyczne okrzyki, ale żeby pomuc zmkczonym ludziom dźwigazh - na to nie było odważnych... Dobra, mnie to wszystko nie obchodzi. Mnie już teraz nic nie obchodzi... Ściągnąłem z siebie skafander, rzuciłem na podłogk - sierżanci sprzątną - a sam prosto pod prysznic, bo cały mokry byłem od stup do głuw. Zamknąłem sik w kabinie, wyciągnąłem manierkk, odkrkciłem i przyssałem sik do niej jak pijawka. Siedzk na ławeczce, w kolanach mikkko, w głowie pusto i ciągnk gorzałkk. Jak wodk. Żyjk. Zlitowała sik Strefa. Wypuściła, wiedźma. Zaraza najmilsza. Podła. Żyjk. Te żułtodzioby nigdy tego nie zrozumieją, nikt prucz stalkera tego nie zrozumie. I łzy spływają mi po twarzy ni to od wody, ni to sam nie wiem od czego. Wydoiłem manierkk do dna, sam jestem mokry, a manierka sucha. Oczywiście jak zwykle zabrakło jeszcze jednego ostatniego łyczka. To nic, to jest do naprawienia. Teraz wszystko jest do naprawienia. Żyjk. Zapaliłem papierosa, siedzk. Czujk, jak powoli sik uspokajam. Przypomniałem sobie o premii. W naszym instytucie zorganizowano to na sto dwa. Chozhby w tej chwili mogk iśzh po swoją kopertk. A może sami przyniosą, prosto tutaj. Powolutku zacząłem sik rozbierazh. Zdjąłem zegarek, patrzk: byliśmy w Strefie pikzh godzin z minutami, moi passtwo! Pikzh godzin. Aż mi sik słabo zrobiło. Koledzy, w Strefie czas nie istnieje. Pikzh godzin... A właściwie, jeżeli sik dobrze zastanowizh, to co to jest dla stalkera pikzh godzin? nawet muwizh nie warto. A dwanaście godzin nie łaska? A dwie doby nie łaska? Nie zdążyłeś przez noc, leżysz cały dzies w Strefie z mordą przy ziemi i nawet już sik nie modlisz, tylko majaczysz i sam nie wiesz, żyjesz jeszcze czy już jesteś trupem. A nastkpnej nocy zrobisz co do ciebie należy, jesteś z towarem na granicy, a tam czekają patrole z karabinami maszynowymi, ścierwa, kture cik nienawidzą, wcale nie chcą clk aresztowazh, to dla nich żaden interes, boją sik śmiertelnie, że jesteś skażony, chcą cik za wszelką cenk rozwalizh i mają wszystkie atuty, możesz potem długo udowadniazh, że cik bezprawnie zastrzelili. A to znaczy, że znowu z mordą przy ziemi modlisz sik do świtu, a potem do zmierzchu, a towar leży obok ciebie i nawet nie wiesz, czy zwyczajnie sobie leży, czy cik powoli zabija. Albo jak Kosmaty Icchok - utknął o świcie w pustym polu miedzy dwoma wykopami - ani w prawo, ani w lewo. Dwie godziny udawał nieboszczyka. Bogu dzikki uwierzyli i wreszcie zostawili go w spokoju. Widziałem Icchoka potem, nie ten sam człowiek, nawet go nie poznałem... Wytarłem łzy i puściłem wodk. Myłem sik długo. Gorącą, potem zimną, potem znowu gorącą. Cały kawał mydła wymydliłem. W koscu mi zbrzydło. Zamknąłem prysznic, i słyszk - ktoś sik dobija do drzwi i głosem Kiryła wrzeszczy wesoło: - Ej, stalker, wyłaź! Forsa ante portas! O forsie zawsze miło słyszezh. Otworzyłem drzwi, Kirył stoi goły, w samych kąpieluwkach, wesoły, bez śladu melancholii i podaje mi kopertk. - Trzymaj - muwi - to od wdzikcznej ludzkości. - Kicham na twoją ludzkośzh! Ile tu jest? - W drodze wyjątku, za bohaterską postawk w obliczu niebezpieczesstwa - dwie pensje! Tak. Można wytrzymazh. Gdyby mi tu za każdego "pustaka" płacili po dwie pensje, dawno posłałbym Ernesta do wszystkich diabłuw. - No i co, jesteś zadowolony? - pyta Kirył, a promienieje jaśniej słosca. - Owszem - muwik. - A ty? Kir nie odpowiedział. Objął mnie za szyjk, przycisnął do swojej spoconej piersi, odepchnął i zniknął w swojej kabinie. - Ej! - krzyczk za Kiryłem. - A co z Tenderem? Gacie pierze? - Chyba żartujesz! Tendera opadli korespondenci. Żebyś zobaczył, jaki jest nadkty... Teraz im kompetentnie referuje... - Jak - powiadam - referuje? - Kompetentnie. - Dobra - muwik - sir. nastkpnym razem zaopatrzk sik w słownik wyrazuw obcych, sir. - I w tym momencie jakby mnie prąd poraził. - Poczekaj. Kirył - muwik. - Wyjdź no na chwilk. - Kiedy jestem już goły odpowiada. - Nie szkodzi, nie jestem babą. No wikc wyszedł. Wziąłem go za ramiona, odwruciłem plecami, do siebie, nie, przywidziało mi sik. Plecy ma czyste. Tylko zaschnikte strużki potu, a skura jak skura. - Czego ty chcesz od moich plecuw? - pyta Kirył. Dałem mu lekkiego kopniaka, uciekłem do swojej kabiny, zamknąłem sik. Nerwy, cholera by je wzikła. Tam mi sik zwidywało, tu mi sik zwiduje... Miech to jasny piorun spali!... Spijk sik dzisiaj jak świnia, nieźle byłoby oskubazh Richarda. To jest myśli gra, ścierwo, jak stary... Z najlepszą kartą nic mu nie można zrobizh. Już nawet karty znaczyłem i na inne rużne sposoby prubowałem, no i ucho... - Kirył! - krzyczk. - Bkdziesz dzisiaj w "Barge" - Nie w "Barge", a w "Barszczu", ile razy mam ci powtarzazh? - Przestas! napisane jest "Barge", to ma byzh "Barge". Lepiej nie wprowadzaj u nas swoich porządkuw. Wikc przyjdziesz, czy nie? nieźle byłoby ograzh Richarda... - Och, nie wiem. Red, jak to bkdzie. Ty przecież nie masz najmniejszego pojkcia, cośmy przywieźli... - A ty masz pojkcie? - Też nie mam. Co prawda, to prawda. Ale teraz po pierwsze, wiadomo, do czego te "pustaki" służyły. A po drugie, jeśli potwierdzi sik jedna moja teoria... napiszk artykuł i poświkck go tobie osobiście - Redowi Shoehartowi, honorowemu stalkerowi, z wyrazami wdzikczności i uwielbienia. - I wtedy mnie wsadzą do pudła. Minimum dwa lata. - Za to wejdziesz do historii nauki. Tk sztuczkk tak właśnie nazwiemy: "puszka Shoeharta". To brzmi dumnie, prawda? Tak sobie gadaliśmy, a ja sik tymczasem ubrałem, wsadziłem pustą manierkk do kieszeni, przeliczyłem gotuwkk i poszedłem sobie. - Wszystkiego najlepszego, nadziejo światowej nauki... Nie odpowiedział. Bardzo głośno szumiała woda. Patrzk, a w korytarzu pan Tender we własnej postaci, czerwony i nadkty niczym ropucha. Wokuł niego - tłumy, i pracownicy, i korespondenci, i nawet dwaj sierżanci sik przyplątali (prosto z obiadu, jeszcze w zkbach dłubią), a Tender nic, tylko gada. "Ta technika, kturą dysponujemy - truje - daje prawie stuprocentową gwarancjk bezpieczesstwa i osiągnikcia zaplanowanych rezultatuw..." W tym momencie zobaczył mnie i nieco przywiądł - uśmiecha sik macha do mnie rkką. No, myślk, trzeba wiazh. Wystartowałem, ale niestety za puźno. Słyszk, gonią mnie. - Panie Shoehart! Panie Shoehart! Dwa słowa o garażu! - Odmawiam komentarza - muwik i przechodzk w kłus. Ale diabła tam uciekniesz przed nimi. Jeden z mikrofonem zabiega drogk z lewej, drugi z aparatem fotograficznym - z prawej. - Dosłownie jedno zdanie! Czy zauważył pan w garażu coś niezwykłego? - Nie mam nic do powiedzenia! - muwik i staram sik kłusowazh plecami do obiektywu. - Garaż jak garaż... - Dzikkujk panu. Co pan sądzi o turboplatformach? - Są cudowne - muwik i ostrożnie przymierzam sik do toalety. - Co pan myśli o celach Lądowania? - Miech sik pan zwruci do uczonych - muwik i już jestem za drzwiami. Pukają. Wtedy muwik przez drzwi: - Dobrze panom radzk, zapytajcie pana Tendera, dlaczego ma nos jak pomidor. Pan Tender milczy z wrodzonej skromności, a to była nasza najwspanialsza przygoda. Ależ zrobili stumetruwkk korytarzem! Złoty medal gwarantowany. Jak Boga kocham. Poczekałem minutk - cicho. Wyjrzałem - nie ma nikogo. No i poszedłem sobie, pogwizdując. Zszedłem do portierni, pokazałem tyczkowatemu przepustkk, patrzk, a on mi salutuje. Jako bohaterowi dnia, rzecz jasna. - Spocznij - muwik. - Jestem z was zadowolony, sierżancie. Wyszczerzył zkby, jakby mu sam generał pożyczył stuwk. - Brawo, Rudy - muwi. - Jestem dumny - muwi - że mam takich znajomych. - Co - muwik - bkdziesz teraz miał o czym opowiadazh dziewczynom w swojej Szwecji? - Pytanie! - muwi. - Żadna mi sik nie oprze! Jak sik mu przyjrzezh, to zupełnie przyzwoity chłopak. Jeśli mam byzh szczery, nie lubik takich rumianych i rosłych facetuw. Dziewczyny latają za nimi jak wściekłe, właściwie dlaczego? nie o wzrost przecież chodzi. Słosce świeci, na ulicy bezludnie. I nagle zapragnąłem teraz, natychmiast, zobaczyzh Gutk. Po prostu. Popatrzezh na nią, potrzymazh za rkkk. Po Strefie tylko to jedno pozostaje człowiekowi - potrzymazh dziewczynk za rkkk. Szczegulnie kiedy sobie przypomnk te wszystkie plotki o dzieciach stalkeruw - te dzieci wyglądają... Tak, co tu myślezh o Gucie, teraz na początek przydałaby sik butelka czegoś mocniejszego, i to jako program minimum, a dalej sik zobaczy. Minąłem parking i już niedaleko granica Strefy. Stoją dwa samochody patrolowe. Stoją w całej swej krasie, żułte, rozłożyste, z reflektorami i karabinami maszynowymi, dranie, no i rzecz jasna obok bohaterowie w błkkitnych hełmach, całą ulick zakorkowali, przepchnązh sik nie można. Idk, oczy spuściłem, lepiej, żebym teraz ich nie widział, lepiej, żebym w ogule na nich nie patrzył, zwłaszcza w dzies - są tam mikdzy nimi dwa, trzy typki i bojk sik, że mi sik teraz napatoczą, straszna chryja wyniknie, jeśli mi sik napatoczą. Mieli szczkście, przysikgam na Boga, że Kirył mnie ściągnął do instytutu, bo tych drani wtedy właśnie szukałem i rkka by mi nie zadrżała. Przedzieram sik przez ten tłum bokiem, już sik prawie przedarłem, kiedy nagle słyszk: "Ej, stalker!" No, mnie to nie dotyczy, idk sobie dalej, wyciągam z paczki papierosa. Ktoś mnie dogania z tyłu i łapie za rkkaw. Strzasnąłem tk rkkk z siebie, odwracam głowk i bardzo grzecznie pytam: - Po kiego diabła pan sik czepiasz? - Poczekaj, stalker - muwi tamten. - Dwa pytania. Podniosłem oczy - kapitan Quarterblood. Stary znajomy. Wysechł na wiur, zżułkł. - A - muwik - wszystkiego najlepszego, panie kapitanie. Jak tam wątroba? - Ty mnie nie zagaduj - muwi kapitan gniewnie i świdruje mnie spojrzeniem na wylot. - Lepiej mi powiedz, dlaczego nie zatrzymujesz sik, kiedy cik wołają? I już dwa błkkitne hełmy stoją za jego plecami, łapy na kaburach, oczu nie widazh tylko szczkki chodzą pod hełmami. I gdzie w tej ich Kanadzie takich wygrzebują? Na zarybek ich do nas przysyłają, czy co? W dzies w ogule sik nie bojk patroli, ale zrewidowazh kanalie mogą, a to mi bardzo nie na rkkk w tej chwili. - A czy to mnie pan wolał, panie kapitanie? - muwik. - Słyszałem, że jakiegoś stalkera. - A ty, jak sik okazuje, już nie jesteś stalkerem? - Od czasu, jak z passkiej lekkiej rkki odsiedziałem swoje - skosczyłem z tym. Na amen. Dzikki panu, panie kapitanie, otworzyły mi sik wtedy oczy. Gdyby nie pan... - Co robiłeś koło Strefy? - Jak to co? Przecież pracujk w instytucie. Już ze dwa lata. I żeby zakosczyzh tk niemiłą rozmowk, wyjmujk swoją legitymacjk i okazujk ją kapitanowi. Quarterblood wziął moją legitymacjk, przekartkował, każdy stempelek, każdą stroniczkk dosłownie obwąchał, omal nie oblizał. Zwraca mi legitymacjk, zadowolony niewypowiedzianie, oczy mu płoną, nawet porużowiał. - Przepraszam cik - muwi - Shoehart. Tego sik nie spodziewałem. To znaczy, że nienadaremnie słuchałeś moich rad. No cuż, bardzo sik cieszk. Chcesz, możesz mi wierzyzh lub nie, ale już wtedy przypuszczałem, że jeszcze bkdą z ciebie ludzie. Nie mogłem dopuścizh do siebie myśli, że taki chłopak jak ty... I zaczkło sik. No, myślk sobie, wyleczyłem jeszcze jednego melancholika na swoje nieszczkście, a sam oczywiście słucham, oczy spuściłem, potakujk, rozkładam rkce i nawet, o ile pamiktam, tak nieśmiało, noskiem buta rysujk esy floresy na trotuarze. Bojuwkarze za plecami kapitana posłuchali czas jakiś, zemdliło ich widazh, bo patrzk, pomaszerowali w weselsze miejsce. A kapitan teraz mi o radosnych perspektywach opowiada - nauka to wielka rzecz, na naukk, okazuje sik, nigdy nie jest za puźno. Pan Bug powiada, lubi i ceni uczciwą prack - no i w ogule drktwa mowa w najlepszym gatunku, ta sama, kturą nas co niedziela raczył w wikzieniu nasz ojciec duchowny. A ja mam taką ochotk wypizh, że aż mnie skrkca. To nic, myślk. Red, to nic, bracie, i to też musisz znieśzh. Cierp, Red, tak trzeba! Długo on tego tempa nie wytrzyma, już dostał zadyszki... wtedy na moje szczkście zaczął trąbizh jeden z samochoduw patrolowych. Kapitan Quarterblood obejrzał sik, odkaszlnął z niezadowoleniem i wyciąga do mnie rkkk. - No cuż - muwi - cieszk sik, że poznałem uczciwego człowieka. Reda Shoeharta. Z przyjemnością wypiłbym z tobą butelczynk na cześzh naszej nowej znajomości. Wudki wprawdzie nie mogk pizh, lekarz mi zakazał, ale na piwo chktnie bym z tobą poszedł. Tylko sam widzisz - służba! Ale nic straconego - muwi - na pewno sik jeszcze spotkamy. Nie daj Boże, myślk. Ale rkkk mu ściskam, nadal sik czerwienik i szuram nużką - wszystko jak pan kapitan lubi. Potem Quarterblood poszedł sobie nareszcie, a ja lotem strzały do "Barge". W "Barge" o tej porze jest pusto. Ernest stoi za ladą baru, przeciera kieliszki i ogląda je pod światło. To zdumiewające, nawiasem muwiąc, zjawisko - gdzie i kiedy byś nie przyszedł, wiecznie ci barmani przecierają kieliszki, jakby akurat od tego zależało zbawienie ich duszy. Tak właśnie bkdzie stał chozhby cały dzies - weźmie kieliszek, przymruży oczy, spojrzy pod światło, chuchnie na szkło i zaczyna trzezh. Wyciera, wyciera, znowu spojrzy, tym razem dla odmiany od spodu, i znowu... - Cześzh Ernie! - muwik. - Nie mkcz go dłużej, bo przetrzesz na wylot! Spojrzał na mnie przez kieliszek, wymamrotał coś głosem brzuchomuwcy i bez zbkdnych słuw nalał mi na cztery palce. Wdrapałem sik na stołek pociągnąłem, zmrużyłem oczy, potrząsnąłem głową i powturzyłem zabieg. Mruczy loduwka, szafa grającą trilka cichutko. Ernest posapuje w kolejny kieliszek - cisza, spokuj... Dopiłem, postawiłem szklaneczkk na ladzie i Ernest w mgnieniu oka nalewa mi ponownie. - Ho co, już cl lepiej? - burczy. - Przyszedłeś do siebie? - Ty lepiej pilnuj swoich kieliszkuw - muwik. - A wiesz był jeden taki, też tak tarł, tarł i wywołał złego ducha. Potem żył sobie jak pączek w maśle. - Znałeś go? - pyta Ernie z niedowierzaniem. - A był tu jeden taki barman - opowiadam. - Jeszcze przed tobą. - No i co? - Ano nic. Jak myślisz, dlaczego oni tu przylecieli? Wszystko dlatego, że tamten bez przerwy tarł i tarł... Jak sądzisz, kto do nas przyleciał? - A idź ty - muwi Ernie z uznaniem. Potem poszedł do kuchni i wrucił z talerzem - przyniusł opiekane paruwki. Postawił przede mną talerz, podsunął keczup, a sam ponownie zabrał sik do kieliszkuw. Ernest zna sik na swojej robocie. Ma bezbłkdne wyczucie, od razu widzi, że stalker wrucił ze Strefy, że towar bkdzie i Ernie wie, czego stalkerowi w takiej chwili potrzeba. To swuj chłop ten Ernie! Dobroczysca. Zjadłem paruwki, zapaliłem i zacząłem obliczazh, ile też Ernie na nas zarabia. Jakie ceny płacą za towar w Europie tego nie wiem, ale tak kątem ucha słyszałem, że na przykład za "pustaka" dają tam około dwa i puł tysiąca, a Ernie płaci wszystkiego czterysta. Za "bateryjkk" można tam wyciągnązh co najmniej setkk, a my dostajemy w najlepszym razie dwie dychy. Da pewno z całą resztą sprawa wygląda podobnie. Co prawda przeszmuglowanie towaru do Europy ruwnież coś niecoś musi kosztowazh. Temu w łapk, tamtemu w łapk, komendant stacji też jest na pewno na ich utrzymaniu... Tak że jeśli sik zastanowizh, Ernest nie tak wiele wyciąga - około pikzhdziesikciu procent, nie wikcej, jeżeli wpadnie, to dziesikzh lat katorgi ma jak w banku... W tym momencie moje bogobojne rozważania przerywa jakiś ugrzeczniony typek, nawet nie usłyszałem, kiedy wszedł. Wykwitł obok mojego prawego łokcia i pyta: - Czy można? - Co za pytanie! - muwik. - Oczywiście! Taki nieduży, szczuplutki, z zadartym noskiem i w czarnej muszce. Jakbym go gdzieś widział, ale gdzie - pojkcia nie mam. Włazi na stołek obok mnie i muwi do Ernesta: - Poproszk whisky! - I od razu do mnie: - Przepraszam, ale my sik chyba znamy. Pan pracuje w Instytucie Mikdzynarodowym, prawda? - Tak - muwik - A pan? Typek zrkcznie wyciąga z kieszeni wizytuwkk i kładzie przede mną. Czytam: "Alois Machno, agent Biura Emigracyjnego". Oczywiście, że go znam. Czepia sik ludzi, żeby wyjeżdżali z miasta. Widzicie ich, nas i tak ledwie połowa została w Harmont, a oni chcą, żebyśmy wszyscy sik wynieśli. Odsunąłem wizytuwkk paznokciem. - Nie - muwik - serdeczne dzikki. To nie dla mnie. Marzk, wie pan, żeby moje kości spoczkły w ojczystej ziemi. - A dlaczego? - pyta z ożywieniem. - Proszk mi wybaczyzh niedyskrecjk, ale co pana tu trzyma? Już sik rozpkdziłem, żeby mu powiedziezh, co mnie tu trzyma. - Głupie pytanie! - odpowiadam. Słodkie wspomnienia dziecisstwa. Pierwszy pocałunek w miejskim parku. Tatuś, mamusia. Jak pierwszy raz urżnąłem sik w trupa w tym oto barze. Drogi sercu komisariat policji... - Tu wyjmujk z kieszeni zasmarkaną chusteczkk i ocieram oczy - nie - muwik. - Za nic! Alois pośmiał sik, wypił łyczek whisky i z zadumą powiada: - Nie mogk zrozumiezh was, mieszkascuw Harmont. Życie w mieście jest bardzo cikżkie. Władza należy do armii. Zaopatrzenie paskudne. Pod bokiem Strefa, żyjecie jak na wulkanie. W każdej chwili może wybuchnązh epidemia albo coś jeszcze gorszego. Jeszcze rozumiem starszych ludzi. Na stare lata trudno sik ruszyzh z miejsca. Ale pan... Ile pan ma lat? Dwadzieścia dwa, dwadzieścia trzy, nie wikcej... niechże pan zrozumie, że nasze biuro jest organizacją filantropijną, nasza działalnośzh nie przynosi nam żadnego zysku. Po prostu chcemy, żeby ludzie opuścili to przeklkte miasto i zaczkli żyzh normalnie. Przecież dajemy pewną sumk na początek, zapewniamy prack na nowym miejscu... młodym, takim jak pan, umożliwiamy naukk... Nie, nie rozumiem! - A co? - pytam - nikt nie chce wyjeżdżazh? - Nie tak znowu, żeby nikt... niekturzy dają sik namuwizh, zwłaszcza jeżeli moją rodziny. Ale młodzież i starcy... No co was trzyma w Harmont? To przecież dziura, prowincja... Teraz pokazalem mu na co mnie stazh. - Panie Machnol - muwik. - Ma pan świktą racjk. Nasze miasteczko to dziura. Zawsze dziurą było i dziurą pozostało. Tylko że obecnie - muwik - to dziura w przyszłośzh. Przez tk dziurk my napompujemy wasz parszywy świat takimi rzeczami, że wszystko sik zmieni. Życie stanie sik inne, lepsze, i każdy bkdzie miał wszystko, czego mu trzeba. Podoba sik panu taka dziura? Przez tk dziurk płynie wiedza. A kiedy już bkdziemy wiedzieli, co należy i wszyscy bkdą bogaci, polecimy do gwiazd i gdzie tylko zechcemy. Teraz już pan wie, co to za dziura... W tym momencie przerwałem, ponieważ zauważyłem, że Ernest patrzy na mnie z ogromnym zdumieniem, i zrobiło mi sik głupio. W ogule nie lubik powtarzazh cudzych słuw, nawet jeżeli dajmy na to podobają mi sik. Tym bardziej, że wychodzi mi to jakoś koślawo. Kiedy opowiada Kirył, człowiek słucha z otwartą gkbą. A ja niby muwik to samo, a efekt jest zupełnie inny. Może dlatego, że Kirył nigdy Ernestowi na ladk towaru nie wykładał. No i dobrze... Tu muj Ernest połapał sik i szybko nalał mi tak na sześzh palcuw od razu - opamiktaj sik chłopcze, co sik z tobą dzisiaj dzieje? A ostronosy pan Machno znowu delikatnie pociągnął swoją whisky i muwi: - Tak, oczywiście... Wieczne akumulatory, "błkkitne panaceum"... Ale czy pan naprawdk wierzy, że stanie sik tak, jak pan powiedział? - To nie passki interes, w co ja wierzk naprawdk a w co na niby - muwik. - Muwiłem panu o mieszkascach miasta. A o sobie powiem tak: czego ja mam szukazh w tej waszej Europie? Waszej śmiertelnej nudy? Cały dzies mam orazh jak głupi, a wieczorem patrzezh w telewizor? - No, niekoniecznie trzeba zaraz do Europy... - A tam - muwik - wszkdzie to samo, a na Antarktydzie jeszcze w dodatku zimno. I co najdziwniejsze: muwiłem do niego i ze wszystkich sił wierzyłem w to, co muwik. I nasza Strefa, wiedźma przeklkta, zaraza morowa, w tym momencie była mi sto razy milsza niż ich wszystkie Europy i Afryki. A przecież nawet jeszcze nie byłem pijany, po prostu wyobraziłem sobie przez sekundk, jak wracam z pracy doszczktnie wypompowany, w tłumie podobnych mi kretynuw, jak w tym ich metro gniotą mnie, depczą mi po nogach, jak mi wszystko obrzydło i jak już nic mi sik nie chce. - A co pan na to? - zwraca sik ostronosy do Ernesta. - Ja mam swuj byznes - wyniośle odpowiada Brnie. - nie jestem byle kim! Ja wszystkie swoje pieniądze włożyłem w ten bar. Do mnie czasami nawet sam komendant zagląda, generał, jasne? Z jakiej racji mam stąd wyjeżdżazh? Pan Alois Machno zaczął mu coś wyjaśniazh przy pomocy liczb, ale ja już nie słuchałem. Golnąłem sobie zdrowo, wygrzebałem z kieszeni garśzh bilonu, zlazłem ze stołka i na początek uruchomiłem na cały regulator grającą szafk. Jest tam taka jedna piosenka "Nie wracaj, jeżeli nie jesteś pewien". Bardzo dobrze na mnie wpływa po Strefie... No wikc szafa grzmi i zawodzi, a ja zabrałem swoją szklaneczkk i poszedłem w kąt, wyruwnazh stare rachunki z "jednorkkim bandytą", no i czas jak ptak poleciał... Przepuszczam ostatni bilon, a tu pojawiają sik pod gościnnym dachem baru Richard Nunnun z Szuwaksem. Szuwaks już chodzi na rzksach, przewraca oczami i szuka, komu by dazh w mordk. A Richard Nunnun czule trzyma go pod ramik i odwraca jego uwagk dowcipami. Pikkna para! Szuwaks, chłop jak byk, czarny jak noc, kkdzierzawy, łapy do kolan, a Dick maleski, zażywny i rużowy, wcielenie bogobojności, brak mu tylko aureoli. - O! - krzyczy Dick na muj widok. - I Red tu jestl Chodź do nas. Red! - Słusznie! - ryczy Szuwaks. - W całym tym mieście jest tylko dwuch ludzi: Red i ja! Wszyscy inni to wieprze, dzieci szatana. Red! Ty też służysz szatanowi, ale jednak jesteś człowiekiem... Podchodzk do nich ze swoja szklanką. Szuwaks łapie mnie za kurtkk, sadza przy stoliku i muwi: - Siadaj, Rudy! Siadaj, sługo szatana! Kocham cik. Bkdziemy opłakiwazh grzechy ludzkości. Gorzko opłakiwazh! - Zapłaczemy - muwik. - Łykniemy sobie grzesznych łez. - Zaprawdk powiadam wam - prorokuje Szuwaks. - Zaprawdk osiodłany już jest kos blady, a jeździec jego już trzyma nogk na strzemieniu. I daremne są modły tych, co sik zaprzedali szatanowi. Ostaną sik tylko ci, kturzy wydali mu wojnk. Wy, synowie człowieczy, skuszeni przez szatana, szatasskimi igrający cackami, szatasskich skarbuw złaknieni - do was muwik, o ślepi! Opamiktajcie sik, bydlaki, puki czas! Podepczcie błyskotki szatasskie! - Tu zamilkł nagle, jakby zapomniał, co ma byzh dalej. - A czy mi tu dadzą wreszcie czegoś do picia? - zapytał nagle zupełnie innym głosem. - Cudzie ja właściwie jestem?... Wiesz, Rudy, znowu mnie pogonili z roboty. Od agitatoruw mnie wyzwali. Ja im tłumaczk - opamiktajcie sik ślepcy, sami lecicie w przepaśzh i innych ślepcuw ciągnikcie za sobą! Śmieją sik. No wikc dałem w mordk kierownikowi i poszedłem sobie. Teraz mnie posadzą. I za co? Wrucił Dick, postawił na stoliku butelkk. - Dzisiaj ja płack! - krzyknąłem do Ernesta. Dick spojrzał na mnie zezem. - Wszystko legalnie - muwik. - Bkdziemy moją premik przepijazh. - Byliście w Strefie? - pyta Dick. - Przynieśliście coś ciekawego? - Pełnego "pustaka" - muwik. - Złożyliśmy go na ołtarzu nauki, nalejesz nam wreszcie, czy nie? - "Pustaka" - buczy z goryczą Szuwaks. - Dla jakiegoś "pustaka" ryzykowałeś życiem! Uszedłeś z życiem, ale przez ciebie pojawił sik na świecie jeszcze jeden diabelski przedmiot... A skąd możesz wiedziezh. Rudy, ile grzechuw i nieszczkśzh... - Przymknij sik. Szuwaks - muwik do niego surowo. - Pij i raduj sik, że wruciłem żywy. Za muj fart, chłopcy! Dobrze nam sik piło za muj fart. Szuwaks całkiem sik rozkleił, siedzi i płacze, z oczu mu kapie jak z zepsutego kranu. To nic, znam go dobrze. Musi przejśzh przez takie stadium - zalewa sik łzami i wrzeszczy, że Strefa to dzieło szatana i że nic z niej nie wolno wynosizh, a co już wyniesiono, trzeba odnieśzh z powrotem i żyzh tak, jakby Strefy w ogule nie było. Że niby co szatasskie - szatanowi. Bardzo lubik Szuwaksa. W ogule lubik dziwakuw. Kiedy Szuwaks jest przy forsie, skupuje od wszystkich towar, nie targuje sik, płaci, ile żądają, a potem w nocy targa wszystko z powrotem do Strefy i tam zakopuje... Ależ szlocha. Boże kochany! Ale to nic, on jeszcze pokaże, co potrafi. - A jak wygląda taki pełny "pustak"? - pyta Dick. - Zwyczajne "pustaki" widziałem, ale pełne? Co to właściwie takiego? Pierwszy raz słyszk. Wytłumaczyłem, Dick pokiwał g